Poprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Jules Verne

 

straszny wynalazca

Powieść fantastyczna z ilustracjami

(Rozdział IV-VI)

 

42 ilustracje L. Benetta

Nakład Księgarni św. Wojciecha

Poznań – Warszawa – Wilno 1922

Face_02.jpg (42141 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

 

 

Rozdział IV

Statek Ebba.

 

opiero nazajutrz i to bez żadnego pośpiechu zaczęto się przygotowywać do odjazdu. Z nadbrzeża New-Berne można było dostrzec, jak po umyciu pokładu załoga wyjmowała z futerałów żagle pod kierunkiem starszego marynarza Effrondata, wydobywała liny i wyciągała łodzie, szykując się do drogi.

O ósmej rano na pokładzie nie było jeszcze hrabiego d’Artigas. Jego towarzysz, inżynier Serkö, – tak nazywano go na statku, również był nieobecny. Tylko kapitan Spade wydawał marynarzom rozkazy, świadczące o natychmiastowym odjeździe.

Ebbabyła jachtem doskonale przystosowanym do szybkiej jazdy, pomimo że nie brała nigdy udziału w konkursach rozgrywanych w Ameryce Północnej lub Anglji. Wysokie maszty, znaczna powierzchnia żagli, krzyżowanie rei, zanurzenie, zapewniające mu do stateczną równowagę nawet przy rozwinięciu wszystkich żagli, wysmukłe kształty, wszystko wskazywało, że to okręt o niezmiernej szybkości, zdolny do stawienia czoła największym burzom.

W istocie przy odpowiednim wietrze Ebbarozwinąć mogła szybkość dwunastu mil na godzinę.

Wprawdzie żaglowce zawsze są zależne od zmian atmosferycznych. Skoro prądy powietrzne ustaną, muszą zaniechać podróży. Toteż, jakkolwiek pod względem zalet morskich przewyższają parowce, nie mają tej swobody działania, co te ostatnie.

Wziąwszy to pod uwagę, najlepszym okrętem okazałby się statek poruszany jednocześnie żaglami i śrubą. Nie był to widać pogląd hrabiego d’Artigas, skoro zadawalał się swym żaglowcem w wycieczkach morskich nawet poza Atlantyk.

Tego to rana wiatr dął od zachodu. Ebbazatem mogła opuścić przystań Neuzy, ażeby dostać się poprzez Pamplico-Sound do jednej z cieśnin łączących jezioro z oceanem.

W dwie godziny później Ebbakołysała się jeszcze na kotwicy, której łańcuch naprężał się w miarę odpływu morza. Statek obracając się zwolna pod wpływem odpływu, skierował się przednią częścią ku ujściu Neuzy. Boja, pływająca dnia poprzedniego po lewej stronie okrętu, musiała być usunięta podczas nocy, gdyż nie widać jej było wcale.

Nagle rozległ się wystrzał działa na odległość mili. Odpowiedziano mu kilku wystrzałami z armat, znajdujących się na długim łańcuchu wysp, okalających wybrzeże.

W tej chwili hrabia d’Artigas i inżynier Serkö zjawili się na pomoście.

Face_11.jpg (164007 bytes)

Kapitan Spade, przypadłszy do nich, zwrócił ich uwagę na odgłos strzału.

– Spodziewaliśmy się tego – odrzekł inżynier Serkö, wzruszając lekko ramionami.

– Znaczy to, że w Healthful-House wiedzą już o porwaniu – dodał kapitan Spade.

– Zapewne – odparł inżynier Serkö – a wystrzały oznaczają rozkaz zamknięcia wyjść.

–Co nas to może obchodzić? – rzekł spokojnie hrabia d’Artigas.

– Nic zupełnie – odpowiedział inżynier.

Kapitan Spade nie mylił się. W Healthful-House zauważono zniknięcie Tomasza Roch i jego dozorcy.

Lekarz, zwykle w rannych godzinach odwiedzający pawilon 17, znalazł pokój pusty. Zawiadomiony o tem dyrektor kazał przeszukać wnętrze parku. Poszukiwania stwierdziły, że aczkolwiek furtka w murze była zamknięta na klucz, klucza nie było i rygiel był odsunięty.

Nie ulegało wątpliwości, że porwanie zostało dokonane przez tę furtkę w nocy. Ale kto mógł się tego dopuścić? Było to niezgłębioną tajemnicą. Wiedziano tylko, że wieczorem około pół do ósmej jeden z lekarzy był wezwany do Tomasza Roch, który uległ silniejszemu niż zwykle atakowi. Po udzieleniu mu skutecznej pomocy lekarz, widząc, że chory wpadł w stan odrętwienia, opuścił go, odprowadzony do bocznej alei przez Gaydona.

Co później zaszło?.. nie wiedziano.

O wypadku zatelegrafowano do New Berne, a stąd do Raleigh. Naczelnik stanu Karoliny Północnej telegraficznie wydał rozkaz, ażeby nie wypuszczano z Pamplico-Sound ani jednego okrętu bez szczegółowego zrewidowania, i równocześnie wysłał drugi telegram na statek Falcon, polecając mu wykonanie tego zlecenia. Nie omieszkano również wydać najsurowszych rozporządzeń dla wszystkich miast i wsi okolicznych.

Na skutek tych rozkazów hrabia d’Artigas mógł był widzieć o dwie mile na wschód od ujścia, jak statek Falconprzygotowywał się do odjazdu. Ponieważ jacht był gotów, mógł zatem bez obawy natychmiastowego pościgu, płynąć co najmniej godzinę.

– Czy należy podnieść kotwicę? – spytał kapitan Spade.

– Tak, gdyż wiatr sprzyja, nie spieszcie się jednak – odrzekł hrabia.

– Co prawda – dodał inżynier Serkö – to wszystkie przesmyki Pamplico-Sound muszą być pilnowane i żaden okręt nie wydostanie się na pełne morze przed odwiedzinami gentlemenów zarówno ciekawych jak nie dyskretnych.

– W każdym razie ruszajmy – rozkazał hrabia d’Artigas. – Skoro oficer krążownika lub urzędnik celny dokonają rewizji na Ebbie, będziemy już wolni od postoju i dziwiłbym się bardzo, gdyby nas nie przepuszczono.

– I po przeproszeniu stokrotnem nie życzono nam pomyślnej podróży i prędkiego powrotu! – dokończył inżynier Serkö, śmiejąc się przeciągle.

Tymczasem w New Berne zastanowiono się, czy Tomasz Roch i dozorca uciekli, czy też zostali porwani. Co do ucieczki, to ta nie byłaby możliwa bez współudziału Gaydona. Że zaś dyrektor i cały zarząd bezwzględnie mu ufali, przeto o ucieczce nie mogło być mowy.

Pozostawało tylko porwanie, fakt ten zaś wywarł silne wrażenie na wszystkich mieszkańców New-Berne. Jakto, wynalazca francuski, tak pilnie strzeżony, miałby zniknąć a wraz z nim tajemnica pocisku, której posiąść nikt nie był w stanie?… Wszak pociągnie to za sobą opłakane skutki!… Wynalazek tak wielkiej doniosłości miałby być stracony dla Ameryki?…

Jeżeli jakiekolwiek inne państwo dopuściło się tego zamachu, czyż nie potrafi wydobyć z Tomasza Roch tego, czego nie potrafił rząd amerykański? Zresztą czy można nawet przypuścić, że zwykły śmiertelnik byłby się odważył na takie przedsięwzięcie!

To też rozporządzenia były słane do wszystkich hrabstw Karoliny Północnej. Nadzorowi uległy wszystkie drogi, koleje żelazne, mieszkania miejskie i okoliczne. Wybrzeże morskie było zamknięte od Wilmington do Norfolku. Każdy okręt podlegał ścisłej rewizji oficerów i urzędników, i miał być zatrzymany w razie najmniejszej wątpliwości. I nie tylko Falconprzygotowywał się do swej czynności, lecz i inne parowce, stojące w rezerwie w Pamplico-Sound miały popłynąć we wszystkich kierunkach, aby przetrząsnąć od góry do spodu wszystkie handlowe okręty, statki spacerowe i łodzie rybackie.

Wszelako statek Ebbaprzygotowywał się do podniesienia kotwicy. Hrabia d’Artigas jakby nie zwracał wcale uwagi ani na dane rozporządzenia, ani na to, na co się narażał w razie, gdyby znaleziono na jego statku Tomasza Roch i jego dozorcę.

Około dziewiątej ostatnie przygotowania były skończone. Załoga statku zaczęła podnosić kotwicę. Łańcuch wzniósł się poprzez otwór na przodzie statku i w chwili, gdy kotwica stanęła prostopadle, rozwinięto szybko żagle.

Kilka chwil później Ebbaz rozwiniętemi swemi dwoma trójkątnemi żaglami, wielkim żaglem i szczytowemi, skierowała się na wschód, aby przepłynąć wzdłuż lewego wybrzeża Neuzy.

O dwadzieścia pięć kilometrów od New Berne ujście rzeki zawraca nagle i na przestrzeni prawie równej rozszerzając się, płynie w kierunku północno-zachodnim. Po przepłynięciu przed Croatan i Havelock Ebbadotarła do zakrętu i posunęła się na północ, trzymając się lewego wybrzeża. O jedenastej godzinie, nie spotkawszy ani krążownika ani parowców, dostała się do krańca wyspy Sivan, poza którą zaczyna się Pamplico-Sound.

Wodna ta powierzchnia, liczy sto kilometrów od wyspy Sipan do wyspy Roadoke. Od strony morza ciągnie się łańcuch długich i wąskich wysp, jak gdyby tyleż tam naturalnych, ciągnących się od południa i północy, od przylądka Look-out do przylądka Hatteras, a od tego ostatniego do przylądka Henri, na wysokość miasta Norfolk, położonego w stanie Wirginji, sąsiadującym z Karoliną Północną.

Pamplico-Sound jest otoczony mnóstwem latarni, rozmieszczonych po wyspach i wysepkach, ażeby umożliwić żeglugę w nocy. Jest to wielkie ułatwienie dla okrętów, chcących się schronić przed burzliwemi falami Atlantyku, a pewnych, że znajdą tam bezpieczny postój.

Kilka przesmyków łączy Pamplico-Sound z oceanem Atlantyckim. Nieco zdala od wyspy Sivan znajduje się przesmyk Ocracoke, za nim Hatteras, następnie zaś idą trzy inne: Logger-Head, New-inlet i Oregon.

Wskutek tego Ebbamusiała przepłynąć przesmyk Ocracoke, o ile nie chciała zwinąć żagli.

Wprawdzie Falconpilnował wtedy tej części Pamplico-Sound’u, przetrząsając zbierające się do wypłynięcia na pełne morze statki handlowe i łodzie rybackie. O tej właśnie godzinie, stosownie do danych rozporządzeń, wszystkie przesmyki były strzeżone przez rządowe okręty, nie mówiąc już o baterjach znajdujących się na wybrzeżu.

Dotarłszy do Pamplico-Sound, przez Ocrako-inlet, Ebbapłynęła sobie z całą swobodą spacerowego jachtu na rannej wycieczce, nie unikając, ani też zbliżając się do parowców, krążących po jeziorze. W ten sposób starek dążył ku cieśninie Hatteras, przez który hrabia d’Artigas wydobyć się chciał na pełne morze.

Dotychczas statek Ebbanie był zaczepiony, ani przez urzędników celnych, ani przez oficerów krążownika, pomimo że nie ukrywał się wcale. Czyż bowiem byłby się mógł ukryć?

A zatem może władze chciały mu oszczędzić niepokojących odwiedzin… Być może, iż stanowisko hrabiego d’Artigas nie pozwalało przeszkadzać jego żegludze bodaj przez jedną godzinę. – Trudno byłoby wszelako tak sądzić wobec faktu, że jakkolwiek uważano go za nieznajomego, prowadzącego tryb życia niezwykle wystawny, nikt nie wiedział, kim był, skąd przybywał i dokąd dążył.

W każdym razie statek płynął sobie swobodnie po Pamplico-Sound. Jego flaga czerwona, ozdobiona w rogu półksiężycem złotym, powiewała na maszcie.

Hrabia d’Artigas siedział wtył przechylony na jednym z trzcinowych foteli, używanych zwykle na spacerowych statkach, i rozmawiał z inżynierem Serkö i kapitanem Spade.

– Nie śpieszą się jakoś panowie oficerowie rządowej marynarki, aby nas powitać – zauważył inżynier Serkö.

– Niech przyjdą, kiedy zechcą – odpowiedział hrabia z największą obojętnością.

– Zapewne czekają na nas u wejścia do cieśniny Hatteras – dodał kapitan Spade.

– Niech czekają – zakończył bogaty właściciel jachtu, powróciwszy do swej zwykłej mu flegmatycznej postawy. Słowa kapitana Spade musiały się sprawdzić, gdyż widoczne było, że Ebbakierowała się ku wskazanej cieśninie. O ile więc Falconnie zbliży się do niej po drodze, nie omieszka tego uczynić, skoro stanie w przesmyku.

Zresztą Ebbanie unikała wcale kontroli. Zapewne Tomasz Roch i dozorca byli tak dobrze ukryci, iż nie obawiano się oficerów ani urzędników celnych.

Tymczasem bytność nieznajomego w Healthful-House zwróciła na niego uwagę. Oczywiście, dyrektor nie mógł domyślić się, jakie pobudki skłoniły go do tych odwiedzin. Gdy jednak w kilka godzin po opuszczeniu przez niego zakładu, chory i dozorca zostali porwani, pomimo że nie odwiedzał nikt pawilonu 17 od tego czasu, zarząd zaczął podejrzewać tę zagadkową osobistość. Czyż bowiem towarzysz hrabiego po dokładnem rozpatrzeniu miejscowości nie mógł odsunąć rygla, zabrać klucza i nocą dostać się do parku, a stąd z niewielką trudnością porwać obu mężczyzn, zważywszy, że Ebbaznajdowała się tak niedaleko od muru parku.

Podejrzenia te wzrosły jeszcze, gdy ujrzano statek opuszczający ujście Neuzy i kierujący się ku przesmykowi, łączącemu rzekę z Pamplico-Sound.

To też władze z New-Berne rozkazały Falconowii łodziom parowym celnym podążyć za Ebbąi poddać ten statek nąjściślejszej rewizji, nie opuszczając nawet najmniejszej części kajut, budek, zakamarków i spodu okrętu, i nie wypuszczać go dopóki nie osiągną pewności, iż Tomasza Roch i dozorcy niema na statku.

Hrabia d’Artigas nie domyślał się tego zapewne, że rozciągnięto nad nim tak baczną opiekę, ale nawet gdyby o niej wiedział, jego duma i wyniosłość nie pozwoliłyby mu zastanawiać się nad tem. Około trzeciej po południu statek, oddalony o milę od Hatteras-inlet, obrał taką drogę, ażeby przepłynąć cieśninę pośrodku.

Falconzaś, zrewidowawszy kilka łodzi rybackich, zatrzymał się u wejścia do przesmyku. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Ebba, nie miała zamiaru wymknąć się niepostrzeżona, lub przyśpieszyć biegu, ażeby ominąć prawa, którym podlegały wszystkie okręty, płynące po Pamplico-Sound. Czyż prosty ten żaglowiec mógł iść w zawody ze statkiem wojennym, który zmusiłby go do posłuszeństwa jednym lub dwoma wystrzałami?

Jakoż w tej chwili łódź z dwoma oficerami i dziesiątkiem marynarzy odpłynęła od krążownika, kierując wiosłami w ten sposób, ażeby przeciąć drogę Ebbie.

Hrabia d’Artigas z miejsca, które zajmował w tyle statku, obojętnie patrzył na ten manewr, paląc hawańskie cygaro.

Skoro łódź zbliżyła się na pół węzła, jeden z marynarzy wstał i rozwinął flagę.

– Sygnał zatrzymania się – rzekł inżynier Serkö.

– Istotnie – odparł hrabia d’Artigas.

– Musimy się zatrzymać…

– Zatrzymajmy się.

Kapitan Spade wydał stosowne rozporządzenie. Trójkątne żagle, maszty sztabowe i wielki żagiel ustawione zostały wpoprzek i zwinięte.

Bieg statku stał się wolniejszy, wreszcie ustał zupełnie, poddając się tylko działaniu odpływu.

Face_12.jpg (146207 bytes)

Po kilku uderzeniach wiosłami łódź Falconuzbliżyła się do Ebby. Bosak, to jest drąg o haku prostym i drugim krzywym, zaczepił ją o sznurową drabinkę wielkiego masztu. Rozwinięto drabinę u wejścia statku, po której dwu oficerów i ośmiu marynarzy weszło na pokład, dwaj zaś zostali w łodzi.

Załoga jachtu ustawiła się w szeregu na przedniej wyniosłości statku.

Starszy oficer – porucznik marynarki zbliżył się do właściciela Ebby, który powstał ze swego miejsca.

– Czy jacht ten należy do hrabiego d’Artigas, z którym mam zaszczyt mówić? – rzekł oficer.

– Tak, panie.

– Mieni się?

Ebba.

– Dowodzi nim?

– Kapitan Spade.

– Jakiej narodowości?

– Indo-malajskiej.

Oficer spojrzał na flagę statku; hrabia d’Artigas dodał:

– Czy mogę wiedzieć, czemu mam zawdzięczać odwiedziny pana na statku?

– Otrzymałem rozkaz – rzekł oficer – poddać rewizji wszystkie statki, znajdujące się w tej chwili w Pamplico-Sound lub mające zamiar je opuścić.

Nie kładł jednak nacisku, że stosowało się to w szczególności do statku Ebby.

– Pan zapewne, panie hrabio, nie będzie się temu sprzeciwiał…

– Bynajmniej, panie – odpowiedział Hrabia d’Artigas. – statek mój jest do pańskiego rozporządzenia od szczytu masztów do spodu okrętu. Czy mogę się tylko spytać, dlaczego statki, znajdujące się na Pamplico-Sound, są dzisiaj poddane rewizji?…

– Nie mam żadnego powodu do ukrywania przed panem, panie hrabio, celu mego przybycia – odrzekł oficer. – Rząd Karoliny Północnej został powiadomiony o porwaniu dwu osobników, przebywających w Healthful-House; mamy rozkaz sprawdzenia, czy nie znajdują się na którym statku.

– Czy podobna? – rzekł hrabia d’Artigas, udając zdziwienie. – Któż to jest?

– Wynalazca, dotknięty obłędem i jego dozorca padli ofiarą tego zamachu.

– Dotknięty obłędem! Czy przypadkiem nie chodzi to o Tomasza Roch?

– O niego samego.

– O tego Tomasza Roch, którego wczoraj odwiedzałem… i któremu zadawałem pytania w obecności dyrektora… który uległ silnemu atakowi w chwili, gdy opuszczaliśmy zakład, kapitan Spade i ja?

Oficer uważnie spoglądał na nieznajomego, chcąc się upewnić, czy nie zdradzi się czemkolwiek.

– To nie do uwierzenia! – dodał hrabia d’Artigas, mówiąc tak, jak gdyby pierwszy raz słyszał o porwaniu.

– Panie – ciągnął dalej – rozumiem dobrze, że zarząd zakładu musi być zaniepokojony zniknięciem osobistości tej miary co Tomasz Roch, i pochwalam rozporządzenie dane w tym względzie. Uważam za rzecz zbyteczną upewnić pana, że ani francuski wynalazca, ani jego dozorca nie znajdują się na moim statku. Zresztą, przekona się pan o tem, przeszukawszy statek z całą starannością. Kapitanie Spade, zechciej towarzyszyć panom.

Po tych słowach hrabia d’Artigas, skłoniwszy się chłodno oficerowi, usiadł w fotelu i zapalił cygaro.

Dwaj oficerowie i ośmiu marynarzy rozpoczęli natychmiast poszukiwania.

Najpierw zeszli do salonu, znajdującego się w tyle statku. Był on wytwornie urządzony, o ścianach z cennego drzewa, o wykwintnych meblach, obiciach, dywanach i dziełach sztuki.

Nie potrzebujemy dodawać, że salon ten i przylegające kajuty, jak również pokój hrabiego d’Artigas, przeszukane były ze sprawnością najwytrawniejszych agentów policji. Kapitan Spade zezwalał na wszystko, nie chcąc budzić swym oporem najmniejszych podejrzeń.

Po obejrzeniu tylnej części, przeszli do sali jadalnej, również bogato ozdobionej. Przeszukano następnie pokoje służby, kuchnię i kajuty kapitana Spade i starszego marynarza, poczem pomieszczenie marynarzy.

Pozostawał spód okrętu i rozmaitego rodzaju kryjówki. To też po otworzeniu zasuw trzeba było zapalić dwie latarnie dla ułatwienia rewizji.

Na spodzie okrętu znajdowały się tylko skrzynie z wodą, prowjanty różnego rodzaju, baryłki z winem, oksefty ze spirytusem, beczki z wódką zbożową i winną, z piwem, zapas węgla, wszystko w większej ilości, jak gdyby jacht miał na widoku dłuższą podróż. Marynarze amerykańscy oglądali puste miejsca między ładunkami, oglądali nawet wewnętrzną ścianę z desek, dostali się pod spód okrętu, gdzie znajduje się oparcie dla masztu głównego, wreszcie przetrząsali pakunki i worki… Nie żałowali trudu, lecz napróżno.

Stawało się rzeczą oczywistą, że posądzono niesłusznie hrabiego d’Artigas o współudział w porwaniu Tomasza Roch i dozorcy.

Po dwu godzinach daremnie straconych oficerowie i marynarze Falconupowrócili o pół do szóstej na pokład statku, przekonawszy się naocznie, że ani Tomasza Roch ani dozorcy nie było na statku Ebba. Obejrzeli jeszcze zewnętrzną stronę statku, wyniosłość znajdującą się na pomoście i łodzie, stwierdziwszy jeszcze raz, że popełniono pomyłkę, podejrzywając hrabiego d’Artigas.

Dwaj oficerowie zbliżyli się do hrabiego, ażeby się z nim pożegnać.

– Pan nam wybaczy, panie hrabio, że ośmieliliśmy się go niepokoić – rzekł porucznik.

– Spełniliście tylko, panowie, swój obowiązek, stosując się do danego rozporządzenia…

– Uważaliśmy to zresztą za czczą formalność – dodał oficer.

Hrabia d’Artigas lekkiem skłonieniem głowy życzliwie niby przyjął odpowiedź.

– Mówiłem wam, panowie, że nie brałem udziału w porwaniu.

– Nie wątpimy o tem, panie hrabio, i nie pozostaje nam nic innego, jeno powrócić. do naszego statku.

– Proszę bardzo… – Czy statek Ebbamoże już przepłynąć swobodnie cieśninę?

– Oczywiście.

– Dowidzenia, panowie, dowidzenia, gdyż jestem częstym gościem na tem wybrzeżu i nie omieszkam wkrótce tu powrócić. Mam nadzieję, że po powrocie dowiem się, kto był sprawcą tego zamachu i że zastanę Tomasza Roch w Healthful-House. Tego życzyćby należało nietylko w interesie Stanów Zjednoczonych, lecz i całej ludzkości.

Po tych słowach dwaj oficerowie skłonili się grzecznie, hrabia d’Artigas zaś odpowiedział lekkiem skinieniem głowy.

Kapitan Spade odprowadził ich do wyjścia, skąd udali się na łódź, ażeby dopłynąć do statku Falcon, oddalonego o dwa węzły.

Na znak dany przez hrabiego d’Artigas kapitan Spade zajął się przygotowaniem do podróży. Wiatr się wzmógł, więc Ebbaszybko zbliżyła się ku cieśninie Hatteras.

Po upływie półgodziny jacht wypłynął na szerokie morze, kierując się na północo-wschód.

Ale, jak to zwykle bywa, wiatr o kilka mil od wybrzeża stracił na sile, tak iż po godzinie Ebbaz opuszczonemi żaglami i bezczynnym sterem stanęła na powierzchni morza.

Zdawało się więc, że statek został unieruchomiony na całą noc.

Kapitan Spade tymczasem stał na przedzie okrętu, nie przestając patrzeć to na lewo, to na prawo, jak gdyby szukał oczyma jakiegoś przedmiotu, pływającego w tych stronach.

I nagle zawołał donośnym głosem:

– Zwinąć żagle na maszty!

Na ten rozkaz marynarze popuścili liny, i opuszczone żagle zostały skręcone na drągach, choć nie przykryto ich futerałami.

Czy hrabia d’Artigas miał doczekać się świtu na tem samem miejscu i z pierwszym rannym powiewem ruszyć dalej? W takim razie nie powinien był zwijać żagli, które ułatwiłyby dalszą drogę.

Łódź spuszczono na morze. Kapitan Spade wsiadł do niej wraz z marynarzem, który kierował ją do przedmiotu płynącego na falach o dziesiątek sążni od lewego burtu okrętu.

Face_13.jpg (184333 bytes)

Przedmiotem tym była mała boja, podobna do tej, która pływała po wodach rzeki Neuzy podczas gdy Ebbastała w pobliżu Healthful-House.

Dotarłszy do boi, schwycili linę uwiązaną do niej i łódź zawróciła, kierując się ku przedniej stronie okrętu.

Wtedy starszy marynarz rozkazał rzucić linę ze statku, którą związano z liną umocowaną do boi, poczem kapitan Spade i marynarz wrócili na pokład statku, łódka zaś została wciągnięta za nimi.

Prawie w tej samej chwili lina wyprężyła się, i Ebba, ze zwiniętemi żaglami popłynęła na wschód z szybkością co najmniej dziesięciu mil.

Noc była ciemna; ognie latarni wybrzeża amerykańskiego znikły niebawem w mgłach horyzontu.

 

Rozdział V

Gdzie jestem? (Dziennik inżyniera Simona Hart.)

 

dzie jestem?… Co się stało od czasu tego nagłego napadu, którego padłem ofiarą o kilka kroków od pawilonu?…

Rozstawszy się z doktorem, podążałem do siebie, ażeby czuwać nad Tomaszem Roch, gdy kilku ludzi napadło na mnie i rzuciło na ziemię… Co za jedni? Nie mogłem im się przyjrzeć, mając opaskę na oczach… Nie mogłem wołać o pomoc, mając zawiązane usta… Nie mogłem się opierać, skrępowali mi bowiem ręce i nogi… Po jakimś czasie uczułem, że unieśli mnie i przenieśli na odległość jakich stu kroków… następnie, że mnie wciągano… poczem spuszczano… ze mnie złożono…

Gdzie?.. gdzie?…

A co się stało z Tomaszem Roch?… Prawdopodobnie chodziło tu bardziej o niego, niż o mnie. Wszak dla wszystkich byłem tylko dozorcą Gaydonem, nie zaś inżynierem Simonem Hart, którego stanowiska i narodowości nie domyślano się nawet; nacóż więc mianoby zawładnąć prostym dozorcą szpitalnym?

Nie ulega wątpliwości, że chodziło o wynalazcę francuskiego. Jeżeli porwali go z Healthful-House, to zapewne w nadziei odkrycia jego tajemnicy.

Rozumuję tak, jak gdybym był pewien, że Tomasz Roch znikł wraz ze mną… Czy tak jest istotnie?… Tak… tak być musi… tak jest… nie mogę wątpić o tem. – Nie znajduję się w rękach złoczyńców, którzy mieliby zamiar mnie ograbić… Wzięliby się inaczej do rzeczy… Po ubezwładnieniu mnie i rzuceniu w kąt ogrodu pomiędzy krzaki… po zabraniu Tomasza Rocha… nie byliby mnie zamknęli tu… gdzie obecnie się znajduję.

Gdzie?… Jest to pytanie, do którego ciągle powracam, nie mogąc go rozwiązać.

Bądź co bądź, wplątano mnie w jakąś nadzwyczajną przygodę, która się zakończy… w jaki sposób, nie wiem… i nie śmiem nawet pomyśleć o tem. W każdym razie mam zamiar zapamiętać, minuta po minucie, najdrobniejsze okoliczności tego zdarzenia, ażeby, o ile to będzie możliwe, przelać na papier codzienne moje wrażenia. – Kto wie, co mnie czeka w przyszłości, i czy nie będę mógł odkryć w nowych warunkach, w jakich się znalazłem, tajemnicy Tomasza Roch?… Trzeba, aby świat o niej się dowiedział, o ile wolność odzyskam, jak również, kto był sprawcą czy sprawcami tego zbrodniczego zamachu, mogącego pociągnąć za sobą niezwykle doniosłe następstwa!

Wracam ciągle do pytania: gdzie jestem? w nadziei, że przypadek mi odpowie.

Zacznijmy rzecz od początku.

Gdy mnie wyniesiono na rękach z Healthful-House, czułem, że mnie złożono, zresztą nie brutalnie, na ławkach łodzi, przechylającej się – zapewne łódki małego rozmiaru…

Po tem pierwszem przechyleniu nastąpiło drugie, – wydało mi się, że złożono drugą osobę. Czy mogłem wątpić, że był nią Tomasz Roch?… Nie potrzebowano go wiązać, ani krępować. Musiał być jeszcze w stanie odrętwienia, które wyklucza wszelki opór, wszelką świadomość zamachu na nim spełnionego. Przypuszczenie moje potwierdziła woń eteru, która przeniknęła moją opaskę. Otóż wczoraj doktór przed odejściem dał choremu kilka kropel eteru, pamiętam zaś, że z powodu gwałtownych ruchów chorego kilka kropel upadło na jego ubranie. Nic więc dziwnego, że woń ta, doleciawszy do mnie, wskazała mi na obecność Tomasza Roch… Gdybym był przybył kilka minut później, porwanoby go beze mnie.

Myślę jednak, dlaczego temu hrabiemu d'Artigas przyszło do głowy, tak niefortunnie zresztą, odwiedzić Healthful-House? Gdyby Tomasz Roch nie był się z nim widział, nie uległby atakowi. Wszak to rozmowa o jego wynalazku wywołała ten niezwykły atak. Przedewszystkiem należy obwiniać dyrektora, że nie posłuchał przestróg moich… Gdyby się był z niemi liczył, nie potrzeba byłoby wzywać lekarza, drzwi pawilonu byłyby zamknięte i zamach nie byłby się udał…

Co zaś do korzyści, jaką porwanie Tomasza Roch przynieść może pojedyńczemu osobnikowi, czy też jednemu z państw starego kontynentu, to nie warto nawet zastanawiać się nad tem. Jestem w zupełności przekonany, że jeżeli nie zdołałem odkryć tajemnicy przez piętnaście miesięcy, to nie dokona tego nikt obecnie, kiedy stan umysłowy mojego ziomka jest na drodze do ostatecznego obłędu, nawet w objawach dotąd zupełnie normalnych.

Słowem, nie chodzi tu w tej chwili o Tomasza Roch, lecz o mnie samego.

Wracam do swego opowiadania. Po dość silnem kołysaniu łódź poddała się kierunkowi wioseł. Płynęła nie dłużej nad minutę. Nastąpiło lekkie wstrząśnienie. Na pewno łódź, uderzywszy o bok statku, cofała się. Powstało zamieszanie. Mówiono, wydawano rozkazy, manewrowano łodzią… Mając zawiązane oczy i uszy, zaledwie mogłem rozróżnić niewyraźny pomruk głosów, trwający pięć do sześciu minut…

Jedyna myśl, która przemknęła mi przez głowę, była ta, że przeniosą mnie z łodzi na statek, że zamkną mnie na spodzie okrętu, dopóki statek nie wypłynie na pełne morze. Oczywista, że dopóki statek będzie na Pamplico-Sound, ani Tomasz Roch ani jego dozorca nie znajdą się na pokładzie…

Face_14.jpg (199903 bytes)

Istotnie uchwycono mnie za ramiona i za nogi. Miałem wrażenie, że zamiast podnosić, zsuwają mnie… Czy chcą mnie wrzucić do wody, aby się pozbyć niepotrzebnego świadka? Myśl ta przejęła mnie dreszczem od stóp do głowy. Instynktownie westchnąłem głęboko, jak gdybym już wkrótce przestać miał oddychać….

Ale nie! spuszczono mnie dość ostrożnie na podłogę, która wydawała mi się zimną jak metal. Położono mnie wzdłuż. Ku wielkiemu memu zdziwieniu odrzucono krępujące mnie więzy. Nie słyszałem kroków dokoła. Po chwili jakieś drzwi zatrzasnęły się za mną…

Otóż jestem… Gdzie?… A najpierw, czy jestem sam?… Odrywam opaskę od oczu i knebel od ust…

Mrok mnie otacza. Ani promyka jakiegokolwiek światła, nawet tego odbicia światła, które zachowuje źrenica w pokojach hermetycznie zamkniętych…

Wołam… wołam kilkakrotnie. – Żadnej odpowiedzi. Głos mój jest przygłuszony, jak gdyby odbijał się o przestrzeń nie przepuszczającą dźwięków…

Co więcej, powietrze, którem oddycham, jest gorące, ciężkie, zgęszczone, i płuca działają z coraz większą trudnością, niebawem zaś przestaną działać, o ile powietrze nie będzie odświeżone…

Wyciągani ręce i poznaję dotykiem, że jestem w pokoju o ścianach z żelaza, nie większym nad trzy lub cztery metry kubiczne. Prowadząc ręką po ścianach, stwierdzam, że połączone są nitami jak ściany okrętu.

Wydaje mi się, że na jednej ścianie natrafiłem na zarys drzwi, których zawiasy wystają na kilka centymetrów od muru. Drzwi te muszą się otwierać z zewnątrz do wewnątrz prawdopodobnie niemi zostałem wniesiony.

Przykładam ucho do drzwi, najmniejszego ruchu nie słyszę. Cisza jest równie absolutna jak mrok, – cisza dziwaczna, przerywana tylko odgłosem metalowej podłogi, przy poruszaniu. Nie dochodzą do mnie ani głuche odgłosy statku. ani ocieranie się nurtu, ani pluskanie fali. Nie odczuwam również owego kołysania, któremu ulegał statek w przystani Neuzy, pod wpływem falistych ruchów morza.

Skądże jednak wiedzieć mogę, że miejsce mojego uwięzienia znajduje się na statku?… Czy mogę twierdzić, że jestem w przystani, pomimo że przewiezienie trwało zaledwie minutę?… Dlaczego bowiem łódź nie miałaby mnie odwieźć w kierunku przeciwnym?… A w takim razie dlaczego miejsce mego pobytu nie miałoby się znajdować w głębi ziemi, w piwnicy?… Mógłbym wtedy wytłumaczyć sobie tę zupełną nieruchomość… Ale skądinąd te ściany metalowe, te blachy połączone nitami, to powietrze przesycone solą, – powietrze sui generis, tak zwykłe we wnętrzu okrętów, a które znam tak dobrze…

Mniej więcej cztery godziny upłynęły od chwili mego uwięzienia. Zatem jest północ. Czy mam tu pozostać do rana?… Dobrze, że jadłem obiad o szóstej, stosownie do regulaminu Healthful-House’u. Głodny nie jestem, odczuwam raczej nieprzepartą chęć do snu. Mam wszakże nadzieję, że sen przezwyciężę… Muszę mieć baczność na to, co się dzieje z zewnątrz. – Ale jakim sposobem? Ani światło, ani dźwięk nie przenika do tego blaszanego pudła… Cierpliwości! – Może jakikolwiek szmer doleci mych uszu… To też w słuch obracam się cały… A przytem, o ile nie znajdowałbym się pod ziemią, muszę zwrócić uwagę, czy jakikolwiek ruch, jakiekolwiek kołysanie nie będzie dla mnie wskazówką. – Przypuściwszy, że statek nie podniósł jeszcze kotwicy, niebawem musi to uczynić… albo… nie rozumiałbym wcale, dlaczego nas porwano…

Nareszcie – – nie, to nie jest złudzenie… czuję lekkie kołysanie… więc nie jestem pod ziemią… choć kołysanie to jest dziwnie łagodne – bez najmniejszego wstrząśnienia… – Jest to raczej posuwanie się po powierzchni wód.

Rozważmy rzecz spokojnie. Jestem na jednym ze statków, stojących u ujścia Neuzy, który czekał na wynik porwania. Łodzią przywieźli mnie tutaj; ale, powtarzam, nie miałem wrażenia, ażeby mnie wciągano na statek. – Czyż mieli mnie wsunąć przez otwór boczny okrętu?… Mniejsza zresztą o to! Czy jestem na spodzie okrętu, czy nie, czuję, że płynę…

Zapewne odzyskam wolność niebawem, jak również i Tomasz Roch, o ile go zamknęli tak szczelnie jak mnie. Przez wolność rozumiem możność przechadzania się dowoli po statku. W każdym razie nie nastąpi to prędko, gdyż mogliby nas dostrzec. A zatem odetchniemy świeżem powietrzem dopiero wtedy, kiedy będziemy na pełnem morzu. Jeżeli to żaglowiec, będzie musiał czekać na pomyślny powiew, powiew, który nadciąga od strony wybrzeża przy wschodzie słońca i ułatwia żeglugę na Pamplico-Sound, Jeżeli zaś jest to parowiec…

Ale nie!… statek parowy wydziela z siebie wyziewy węgla, tłuszczów, opary z. palenisk… Nie czuję zaś ich bynajmniej… A przytem ruchy śruby lub kół, drganie maszyn, ruchy tłoków… cośkolwiek odczućbym musiał…

Słowem najlepiej uzbroić się w cierpliwość. Dopiero jutro wydostanę się z tej dziury. Zresztą, jeżeli nie odzyskam wolności, w każdym razie nakarmią mnie. Z jakiego powodu mieliby mnie zagłodzić?… Wygodniej byłoby wrzucić mnie odrazu do rzeki… Na pełnem morzu nie będą mieli obawiać się czego… Głos mój będzie bez skutku… Opór – zbyteczny, oskarżenie – tem bardziej zbyteczne!

Przytem, czem jestem dla sprawców zamachu?.. Skromnym dozorcą Gaydonem bez znaczenia… o Tomasza Roch chodziło im tylko… Ja… byłem tylko dodatkiem… ponieważ w tej chwili wróciłem do pawilonu…

Bądź co bądź, wobec kogokolwiek się znajdę, i gdziekolwiek przebywać będę, postanawiam sobie nie wyjść z mojej roli dozorcy. Nikt nigdy, wiedzieć nie będzie, że pod postacią Gaydona ukrywa się inżynier Simon Hart. Stąd wypływają dwie korzyści: najpierw nie będą się strzegli biednego dozorcy, powtóre będę mógł odkryć niecny ten spisek i uczynić z tego użytek, o ile uda mi się uciec…

Myśl moja błądzić zaczyna!… Nie dojechałem jeszcze do miejsca swego przeznaczenia, a myślę już o ucieczce… Na to będę miał zawsze czas… Jak dotąd, najważniejszą rzeczą, aby nikt nie wiedział, kim jestem, a tego wiedzieć nie będą.

Tymczasem nie ulega wątpliwości, że płyniemy. Wracam jednak do pierwszej swej myśli. Nie! – statek, którym płyniemy, jakkolwiek nie jest parowym statkiem, nie jest wszelako żaglowcem. Pcha go jakaś potężna siła lokomocji. Jest to jednak ruch ciągły i prawidłowy, a raczej coś w rodzaju bezpośredniego wirowania, które się udziela śrubie lub innemu przyrządowi. Nie mylę się: statek porusza jakiś osobliwy mechanizm… ale jaki?…

Czy byłaby to jedna z tych turbin, o których mówią od niejakiego czasu, a które działają wewnątrz zanurzonej rury, zastępować mają śruby, spożytkowując lepiej opór wody i nadając statkowi większą szybkość?

Po upływie kilku godzin będę mógł sobie zdać sprawę z tego rodzaju żeglugi, dokonywającej się w środowisku zupełnie jednorodnem.

Zresztą, co też jest niezwykle; nie odczuwam wcale zwykłych ruchów okrętu. Czy zaś podobna, aby Pamplico-Sound było do tego stopnia spokojne? Wszak sam przypływ i odpływ wystarcza, żeby zmącić jego powierzchnię.

Wprawdzie, może w tej chwili fala jest unieruchomiona, przypominam bowiem sobie, że nad wieczorem powiew ustał. W każdym razie nie powinno to mieć znaczenia dla statku poruszanego mechanicznie, gdyż, jakakolwiek byłaby jego szybkość, zawsze podlega on kołysaniu, którego nie mogę zauważyć.

Oto jakiemi myślami zaprzątniętą mam głowę! Pomimo nieprzepartej chęci do snu, pomimo że bezwład ogarnia mnie w tem dusznem powietrzu, postanowiłem czuwać. Będę czuwał do samego dnia, czyli do chwili, kiedy dotrą do tej ciemnicy promienie światła z zewnątrz. A być może, że nie wystarczy do tego otworzenie drzwi, być może, że światło ujrzę dopiero na pokładzie…

Opieram się o jeden z rogów, niema bowiem na czem usiąść. Powieki zaczynają opadać, czuję, że ogarnia mnie senność, więc zrywam się. Gniew mną miota, biję pięścią o ściany, wołam. – Napróżno kaleczę sobie ręce o nity blach, wołanie moje pozostaje bez skutku.

Tak!… to jest mnie niegodne. Obiecałem sobie zachowanie zimnej krwi, a oto zaraz z początku tracę władzę nad sobą i postępuję jak dziecko…

Nie ulega wątpliwości, że nieruchomość statku wskazuje na to, że nie wypłynął jeszcze na pełne morze. Czy miałby cofnąć się do ujścia Neuzy?… Nie, dlaczegożby miał zatrzymać się w hrabstwie?… Jeżeli porwano Tomasza Roch, to dlatego, by wywieźć go z obrębu Stanów Zjednoczonych, prawdopodobnie na jedną z oddalonych wysp oceanu Atlantyckiego, lub też do jakiej miejscowości starego kontynentu. A zatem nie możemy się znajdować u ujścia Neuzy… Jesteśmy w Pamplico-Sound, tylko panować musi zupełna cisza.

Gdy statek znajdzie się na pełnem morzu, nie będzie mógł uniknąć kołysania, które zawsze odczuwać się daje na statkach średniej wielkości, pomimo że niema wiatru. Chyba, że jesteśmy na krążowniku lub pancerniku, czego zresztą nie przypuszczam!

Face_15.jpg (173261 bytes)

Czy się nie mylę… nie… istotnie… słyszę jakiś szelest… szelest kroków, zbliżają się do ściany, w której są drzwi… Zapewne ktoś z załogi… Kiedyż drzwi otworzą się?.. Nasłuchuję… Ktoś rozmawia… słyszę głosy… Posługują się mową dla mnie obcą… Wołam… krzyczę… napróżno!

Nie pozostaje nic, tylko czekać, czekać! Powtarzam to słowo bez końca, tętni w mej głowie jak uderzenie dzwonu!

Spróbujmy obliczyć chwile minione.

Nie mogło przejść mniej niż cztery lub pięć godzin od czasu, jak statek wyruszył. Musi być już po północy. Niestety, wobec mroku, który mnie otacza, nie mogę tego sprawdzić na moim zegarku.

Otóż, jeżeli płyniemy około pięciu godzin, statek znajduje się już poza Pamplico-Sound, czy wydostał się przez Ocracoke-inlet czy też przez przesmyk Hatteras. Stąd wnioskuję, że musi znajdować się co najmniej o dobrą milę od wybrzeża. – A tymczasem nie odczuwam kołysania…

Tego wytłumaczyć sobie nie mogę… graniczy to z niepodobieństwem… Czyż miałbym się omylić?… Czy podlegam złudzeniu? Czyż nie jestem zamknięty na spodzie płynącego okrętu?

Upłynęła znowu godzina, i nagle drganie maszyny ustało… Zdaję sobie doskonale sprawę z nieruchomości statku. Czy dopłynął do celu podróży?… W takim razie może być tylko w jednym z portów wybrzeża na północ lub południe od Pamplico-Sound… Ale czyż podobna, żeby Tomasza Roch sprowadzono na ląd stały? Wszak o porwaniu dowiedzą się wkrótce władze amerykańskie i nie omieszkają zarządzić odpowiednich poszukiwań…

Zresztą, o ile statek zawinął do portu, słyszeć będę chrzęst łańcucha wysuwanego ze statku, a skoro zarzucą kotwicę, nastąpi wstrząśnienie… wstrząśnienie, którego oczekuję, które poznam odrazu… które niebawem musi nastąpić…

Czekam… nasłuchuję…

Ponure, złowrogie milczenie panuje… do tego stopnia, iż pytam siebie, czy oprócz mnie znajduje się na tym statku jaka inna żywa istota?

Teraz czuję, że bezwład mnie ogarnia… Powietrze ciężkie… nie mam czem oddychać… Piersi moje przytłacza ciężar, od którego oswobodzić się nie mogę…

Już walczyć nie jestem w stanie… Jest to niepodobieństwem. – Musiałem rozciągnąć się pod ścianą, rozebrać się do połowy… Powieki opadają, wpadam w stan bezwładu, po którym nastąpi ciężki, nieprzeparty sen…

Ile czasu spałem?.. Nie wiem… Czy jest dzień, czy noc?.. Nie mógłbym odpowiedzieć. Lecz stwierdzam przedewszystkiem, że lżej mi oddychać. Płuca wdychają powietrze nieprzesiąknięte kwasem węglowym.

Czyżby odświeżono powietrze, kiedy spałem i otworzono drzwi? Czy ktoś wszedł do tego ciasnego więzienia?

Tak – mam tego dowód.

Ręka moja przypadkiem dotknęła się jakiegoś przedmiotu… jest to naczynie napełnione płynem o woni przyjemnej. Niosę je do ust spalonych, bo pragnienie męczy mnie do tego stopnia, że napiłbym się słonej wody.

Jest to piwo angielskie – i to dobrego gatunku ~ wypiłem z kwartę… orzeźwiło mnie i pokrzepiło.

Ale, jeżeli nie skazano mnie na śmierć z pragnienia, to przypuszczam, że nie zechcą mnie zamorzyć głodem?

Nie… W kącie stoi koszyk, a w nim bochenek chleba i zimne mięso…

Jem – jem chciwie, siły powoli wracają…

Ostatecznie nie jestem tak opuszczony, jak się tego spodziewałem. Weszli do tej ciemnej dziury, przez drzwi otwarte przedostało się trochę tlenu, inaczej byłbym się udusił. Następnie postarali się o zaspokojenie mojego głodu i pragnienia…

Ileż czasu siedzieć będę w tem więzieniu? Czy mam liczyć dni, czy miesiące?

Przedewszystkiem nie mogę zdać sobie sprawy, ile czasu spałem, ani w przybliżeniu określić, która jest godzina. Nie zapomniałem nakręcić zegarka, ale to nie jest repetjer… Spróbuję dotknąć wskazówek… Tak… dobrze… zdaje mi się, że mała wskazówka jest na ósemce… zapewne ósma rano…

Jestem pewny, że statek nie płynie. Niema najlżejszego wstrząśnienia, to znaczy, że maszyna nie jest w ruchu. Tymczasem godziny mijają, godziny nieskończone… Czy znowu myślą przyjść w nocy, ażeby odświeżyć powietrze mego więzienia i przynieść mi nowy zapas pożywienia?.. Tak, zechcą znów korzystać z mego snu…

Ale tym razem… czuwać będę… A nawet udam, że śpię… Ktokolwiek bądź wejdzie, potrafię go zmusić do odpowiedzi.

 

Rozdział VI

Na pokładzie.

 

areszcie oddycham świeżem powietrzem… Wydostali mnie z tej dusznej klatki… jestem na pokładzie statku… Naokoło mnie ani śladu cieni,… linja horyzontu styka się z linją morza!

Na zachodzie, z tej strony, gdzie wybrzeże Ameryki Północnej ciągnie się na tysiące mil, ani śladu lądu.

W tej chwili promienie zachodzącego słońca spoczywają ukośnie na oceanie… Musi być około szóstej… tak, na moim zegarku jest szósta minut trzynaście.

Oto co zaszło w pamiętną noc 17 czerwca:

Czekałem, stosownie do mej zapowiedzi, aż drzwi mej klatki otworzą się. Nie wątpiłem, że był dzień… tymczasem godziny mijały, nikt się nie zjawiał. Z żywności nie pozostało nic. Zacząłem odczuwać głód, pragnienie bowiem zaspokoiłem resztą piwa.

Zaraz po przebudzeniu uczułem pewne drganie statku, z czego wywnioskowałem, iż statek jest w drodze… prawdopodobnie wczoraj zatrzymał się w jednej z przystani osamotnionych wybrzeża, ponieważ nie odczułem wstrząśnienia, towarzyszącego zwykle postojowi w porcie.

Była szósta godzina, kiedy usłyszałem kroki za ścianą metalową. Czy wejdą?… Tak… zamek zgrzytnął, drzwi otworzyły się… Światło latarni rozproszyło mrok, w którym byłem pogrążony.

Zjawiło się dwóch ludzi, którym przypatrzeć się nie mogłem, gdyż schwyciwszy mnie za ramiona, zarzucili mi gruby kawałek płótna na głowę, tak że niepodobieństwem było dostrzec cośkolwiek.

Naco ta ostrożność?.. Co uczynią ze mną?… Chciałem się wyrwać… Przytrzymali mnie silnie… Pytałem… nie dano mi żadnej odpowiedzi. Zamieniono między sobą kilka słów w mowie zgoła dla mnie niezrozumiałej i której nawet pochodzenia domyślić się nie mogłem.

Stanowczo nie liczono się wcale ze mną! Co prawda, to dlaczego mieliby się liczyć z tak marną istotą, jaką jest dozorca warjata? Nie jestem jednak pewny, czy mieliby więcej względów dla inżyniera Simona Hart.

Tym razem wszakże mnie nie skrępowano. Chodziło widocznie o to, ażebym nie uciekł, trzymano mnie więc silnie.

Po chwili uczułem, że mnie unoszą poprzez jakieś wąskie przejście. Usłyszałem odgłos metalowych schodów. Wreszcie ogarnęło mnie świeże powietrze, i swobodniej mogłem odetchnąć.

Postawiono mnie na podłodze tym razem nie metalowej; musiał to być pokład.

Uczułem się swobodny. Zrywam okrywające mnie płótno i zaczynam się rozglądać.

Jestem na pokładzie żaglowca płynącego szybko i pozostawiającego za sobą długą, białą brózdę.

Musiałem chwycić za linę, ażeby nie upaść, rażony blaskiem dnia po tym zupełnym czterdziestoośmiogodzinnym mroku.

Na pokładzie uwija się z dziesięciu ludzi o szorstkim wyglądzie – typy różnorodne niewiadomego pochodzenia. Zresztą nie zwracają wcale na mnie uwagi.

Statek wydał mi się pojemności od dwustu pięćdziesięciu do trzystu tonn. Dość szeroki w bokach, opatrzony, mocnemi masztami i rozległemi żaglami, musi płynąć szybko przy sprzyjającym wietrze.

Wtyle przy sterze stoi człowiek o opalonej twarzy. Trzymając rękę na kole, kieruje statkiem wprawnie.

Chciałem przeczytać nazwę statku, wyglądającego na jacht spacerowy. Ale nie wiedziałem, czy jest wypisana na tablicy w tyle, czy też na płótnie z przodu statku.

Zbliżam się do jednego z marynarzy, pytając:

– Co to za statek?

Nie odpowiada mi, mam nawet wrażenie, iż mnie nie rozumie.

– Gdzie kapitan statku? – dodałem.

Żadnej odpowiedzi.

Przechodzę na przód statku.

Tu, nad windą wisi dzwon. Może na bronzie dzwonu znajdę nazwę jachtu?

Żadnego napisu niema.

Wracam ku tyłowi statku i zapytuję sternika o nazwę.

Spojrzał na mnie nieżyczliwie, wzruszył ramionami i podparł się mocno, ażeby skierować jacht na prawą stronę, chroniąc go od zbyt gwałtownego odchylenia.

Co się dzieje z Tomaszem Roch? Niema go na pokładzie… Gdzież jest?.. Nacóż porwanoby tylko dozorcę Gaydona? Nikt nie przypuszcza, iż jestem inżynierem Simonem Hart, a gdyby nawet tak było, nacóż przydałaby im się moja osoba?

Tomasz Roch musi być zamknięty w kajucie i oby cieszył się lepszemi względami niż jego eksdozorca!

Ale dlaczego do tej pory nie przyszło mi na myśl zauważyć, w jakich warunkach płynie statek?.. żagle są zwinięte… ani kawałka płótna nazewnątrz… wiatr przestał dąć… zrywające się powiewy od wschodu przeciwstawiają się biegowi, ponieważ płyniemy w tym kierunku… A tymczasem jacht sunie szybko, pochylając się trochę naprzód, podczas gdy dziób jego pruje fale, których grzbiet pokrywa się pianą.

Czyżby statek ten był parowcem?.. Nie…nie widać komina między wielkim masztem a masztem przednim… Czyż byłby to statek poruszany elektrycznością, posiadający albo baterję akumulatorów, albo ogniwa o znacznej sile, któreby działały na śrubę i wytwarzały tę niezwykłą szybkość?…

Doprawdy, nie mogę jej sobie wytłumaczyć w inny sposób. W każdym razie, ponieważ statek musi być popychany przez śrubę, wychyliwszy się, zobaczę jej działanie i przekonam się, jaki mechanizm wprawia ją w ruch.

Sternik pozwala mi się zbliżyć, obrzucając mnie ironicznem spojrzeniem.

Face_16.jpg (194124 bytes)

Przechylam się i patrzę…

Ani śladu tego wrzenia, jakie wywołuje obrót śruby… Ciągnie się tylko równa, długa brózda, jaka się tworzy zwykle za statkiem, popychanym potężnemi żaglami…

Jakiego więc rodzaju maszyna porusza ten statek z tak przedziwną szybkością? Powtarzam, wiatr nie sprzyja bynajmniej, morze faluje łagodnie…

A jednak muszę wiedzieć. Korzystam, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, i wracam na przednią część okrętu.

Doszedłszy do wejścia, prowadzącego do pomieszczenia załogi, dostrzegam człowieka, którego oblicze nie jest mi nieznane… Stoi oparty i patrzy na mnie, jak gdyby czekał, że przemówię…

Przypominam sobie… Jest to osobistość, która towarzyszyła hrabiemu d'Artigas podczas jego odwiedzin w Healthful-House. Tak – nie mylę się…

A więc to ten bogaty nieznajomy porwał Tomasza Roch, a ja znajduję się na pokładzie Ebby, na tym jachcie tak znanym na całem wschodniem wybrzeżu Ameryki!… Mniejsza o to! Mam prawo żądać objaśnień!… Ten człowiek musi mi odpowiedzieć! Przypominam sobie, że hrabia d'Artigas mówił z nim po angielsku. Zrozumie mnie i odpowie.

Zdawało mi się, że musi to być kapitan jachtu.

– Kapitanie – mówię – wszak to pana widziałem w Healthful-House? Czy pan mnie poznaje?

Kapitan patrzy na mnie w dalszym ciągu i nie daje żadnej odpowiedzi.

– Jestem dozorca Gaydon – ciągnę dalej – dozorca Tomasza Roch, chciałbym wiedzieć, dlaczego zostałem porwany i znajduję się na tym statku?

Kapitan przerywa mi ruchem, który zresztą nie stosuje się do mnie, ale do marynarzy, stojących na przedniej wyniosłości statku.

Face_17.jpg (186638 bytes)

Marynarze przybiegają, chwytają mnie za ramiona i nie zważając na mój gniew, którego powstrzymać nie jestem w stanie, zmuszają mnie do zejścia schodami należącemi do załogi.

Schody te, to sztaby żelazne, prostopadle przymocowane do ściany. Prowadzą do sieni, w której po obu stronach są drzwi, łączące kajutę kapitana z pomieszczeniem dla załogi i innemi kajutami.

Czyż mieliby zaprowadzić mnie na nowo do ciemnicy na spodzie okrętu?

Zawracam na lewo, wchodzimy do kajuty oświetlonej okienkiem, w tej chwili otwartem, przez które wchodzi powietrze dość ostre. Umeblowanie kajuty składa się z łóżka okrętowego, ze stolika, fotela, umywalni i szafy.

Na stoliku – nakrycie. Pozostaje tylko zasiąść do jedzenia. Zręczny kuchcik układa na stoliku różne potrawy, poczem chce odejść. Korzystając z jego obecności, zaczynam mówić do niego.

Napróżno! milczy jak tamci. Jest to młody murzyn; więc może nie rozumie mojej mowy…

Gdy odszedł, zasiadłem głodny do jedzenia w nadziei, że może kiedyś usłyszę jakieś słowo ludzkie.

Jestem więźniem, ale tym razem w warunkach daleko dogodniejszych; przypuszczam, że nie zmienią się aż do wylądowania.

Zaczynam znów rozmyślać. Więc to hrabia d’Artigas był sprawcą tego porwania! Nie ulega zatem wątpliwości, że Tomasz Roch przebywa na statku i że znajduje się obecnie w kajucie niemniej wygodnej od mojej.

Kim może być ta zagadkowa osobistość? Skąd pochodzi?… Czy zawładnąwszy Tomaszem Roch, za wszelką cenę chce zdobyć tajemnicę jego fulguratora? Prawdopodobnie. Muszę bardzo uważać, aby nie zdradzić swego istotnego nazwiska, inaczej na zawsze straciłbym możność wydostania się stąd.

Ileż tajemnic mnie otacza, ileż zagadek niewytłumaczonych do rozwiązania: pochodzenie tego d’Artigas, jego zamiary na przyszłość, kierunek, w którym zdąża statek, port, gdzie się zatrzyma… a również ten rodzaj żeglugi bez żagli i śruby a z szybkością co najmniej dziesięciu mil na godzinę!…

Nadszedł wreszcie wieczór. Przez okienko kajuty wnika powietrze daleko łagodniejsze, niż rano. Zamknąłem okienko zapomocą śruby, ktoś zaś zaryglował drzwi z zewnątrz. Nie pozostało mi nic innego nad spoczynek na łóżku okrętowem przy lekkiem kołysaniu tej osobliwej Ebby, sunącej po falach Atlantyku.

Nazajutrz zerwałem się o świcie, ubrałem się i czekam.

Niebawem przyszła mi myśl do głowy, ażeby spróbować, czy drzwi są zamknięte.

Nie… wychodzę więc i żelaznemi schodami dostaję się na pokład.

W tyle okrętu, podczas gdy marynarze zajęci byli myciem statku, dwu ludzi rozmawiało między sobą. Jeden z nich był to znajomy mi kapitan, który dostrzegłszy mnie, ruchem głowy zwrócił uwagę towarzysza w moją stronę.

Towarzysza tego nie widziałem nigdy. Był to osobnik lat pięćdziesięciu, o brodzie i włosach czarnych, przetkanych gdzie niegdzie srebrnemi nitkami, o wyrazie twarzy ironicznym i sprytnym, o spojrzeniu bystrem, inteligentnem. Typ helleński, o czem zresztą przestałem wątpić, dowiedziawszy się, że nazywa się Serkö, inżynier Serkö, jak go tytułował kapitan.

Kapitan nazywa się Spade, nazwisko świadczące o pochodzeniu włoskiem. A zatem jeden Grek, jeden Włoch, załoga składająca się z różnorodnej mieszaniny, wreszcie statek o nazwie norweskiej… mieszanina wydaje mi się słusznie podejrzana.

A hrabia d’Artigas, ze swojem hiszpańskiem nazwiskiem, typem zaś azjatyckim… skąd pochodzi?…

Kapitan Spade i inżynier Serkö rozmawiają pocichu. Pierwszy pilnuje sternika, który nie zwraca bynajmniej uwagi na szafkę z kompasem, stojącą przed nim. Zajęty jest raczej śledzeniem ruchów jednego z marynarzy, stojącego na przodzie, który mu wskazuje, czy ma kierować na prawo, czy na lewo.

Tomasz Roch jest przy rudlu… Patrzy wdal na tę bezmierną płaszczyznę wodną bez zarysu ziemi na horyzoncie… Dwaj marynarze, tuż przy nim, nie spuszczają go z oka. Po tym szalonym można się spodziewać wszystkiego, nawet, że gotów jest wskoczyć do morza.

Nie wiem, czy mi pozwolą zbliżyć się do dawnego towarzysza… Próbuję… Kapitan Spade i inżynier Serkö śledzą mnie.

Tomasz Roch nie zwraca na mnie uwagi. Jestem tuż przy nim… nie poznaje mnie… Jego oczy pełne blasku nie przestają wpatrywać się w przestrzeń. Wchłania pełną piersią ożywcze morskie powietrze i nurza się cały w promieniach słońca. Czy zdaje sobie sprawę ze zmiany, jaka go zaskoczyła?… Czy zapomniał już o Healthful-House, o swym pawilonie, o dozorcy Gaydonie? Prawdopodobnie. Przeszłość zatarła się w jego pamięci, żyje teraźniejszością.

Ale dla mnie jest on zawsze, nawet na pokładzie Ebby, na tem pełnem morzu, tym samym Tomaszem Roch, którego pilnowałem przez piętnaście miesięcy, którego stan umysłowy nie ulegnie zmianie na lepsze, o ile nie będą z nim rozmawiali o jego odkryciach. Hrabia d’Artigas wie o tem, przekonawszy się naocznie podczas swych odwiedzin w Healthful-House, i z pewnością liczy na to, że prędzej czy później zdobędzie tajemnicę wynalazcy. Ale co zamierza z nią uczynić?

– Tomaszu Roch… – rzekłem.

Spojrzał na mnie, jak gdyby uderzony moim głosem, ale po chwili odwrócił się żywo.

Biorę jego rękę, ściskam; wyrywa ją gwałtownie, poczem oddala się, nie poznawszy mnie, i dąży ku tyłowi statku, gdzie znajdują się kapitan Spade i inżynier Serkö.

Czy odezwie się do nich, lub czy odpowie, jeżeli go pytać będą?

W tej właśnie chwili na jego twarzy zjawił się błysk inteligencji; jego uwagę, o czem nie wątpię, zajmuje osobliwy bieg statku.

W istocie, spojrzał na maszty, których żagle są zwinięte, a pomimo to jacht płynie szybko po spokojnem morzu.

Tomasz Roch cofa się, wraca, wzdłuż okrętu lewą stroną, zatrzymuje się w miejscu, gdzie powinienby wznosić się komin, gdyby Ebbabyła parowcem, komin, z którego powinny wydobywać się kłęby czarnego dymu…

Rzecz, która wydała mi się osobliwą, była nią również dla Tomasza Roch. Nie może sobie wytłumaczyć tego, co jest istotnie nic do wytłumaczenia, i tak jak ja, wraca ku tyłowi okrętu, ażeby zobaczyć działalność śruby…

Po bokach jachtu płynie stado delfinów. Zwinne te zwierzęta nie dają się prześcignąć statkowi pomimo jego szybkości, przeciwnie, wyprzedzają go, podskakując, przewracając się, słowem igrając w wodzie z zadziwiającą zręcznością.

Tomasz Roch nie patrzy na nie. Zajęty swą myślą, nachyla się poza burtę…

Natychmiast kapitan Spade i inżynier Serkö zbliżywszy się do niego, przytrzymują go silnie, obawiając się, żeby nie wpadł do morza, poczem prowadzą go na pokład.

Zresztą uważam, z nabytego doświadczenia, że Tomasz Roch jest nadmiernie podniecony. Zawraca wkoło, gestykuluje, wymawia słowa bez związku.

Atak zbliża się widocznie… atak podobny do tego, któremu uległ podczas ostatniej nocy, spędzonej w Healthful-House, a którego następstwa były tak opłakane… Trzeba będzie go zabrać, odprowadzić do kajuty… być może wezwą nie, abym się nim zajął jak dawniej.

Tymczasem kapitan Spade i inżynier Serkö nie spuszczają go z oczu. Przypuszczam, że chcą zobaczyć, co uczyni.

Otóż Tomasz Roch idzie prosto do masztu, obejmuje go rękoma, stara się nim wstrząsnąć, pociągając za drabinkę z lin, jak gdyby chciał go powalić…

Widząc, że próżne są jego wysiłki, opuszcza go, zmierzając do średniego masztu. Rozdrażnienie jego wzrasta. Krzyki towarzyszą słowom bez związku.

Nagle rzuca się na liny drabinki, idącej od wierzchotka masztu z lewej burty statku, czepiając się szczebli. Pytam siebie, czy nie zechce po nich dostać się do wierzchotka przedniego masztu.. O ile go nie zatrzymają, może upaść na pokład, lub przy silniejszem kołysaniu spaść w morze.

Na znak, dany przez kapitana Spade, przybiegają marynarze, biorą go wpół, nie mogąc oderwać jego zaciśniętych rąk od lin, do których się uczepił. Wiem, że podczas ataku sita jego staje się niepomierna, i ażeby go opanować, musiałem nieraz przywoływać do pomocy kilku ludzi.

Tym razem dwu marynarzy siłą swą pokonało nieszczęśliwego szaleńca. Leży na pokładzie, poskromiony ich mocną dłonią.

Zapewne sprowadzą go do kajuty i zatrzymają w niej, aż atak minie. Istotnie, słyszę rozkaz, wydany przez nową osobistość, której głos zwraca moją uwagę.

Odwracam się, poznaję go.

Jest to hrabia d'Artigas, tak samo ponury, wyniosły, jakim był w Healthful-House.

Zbliżam się do niego natychmiast. Muszę się nareszcie dowiedzieć…

– Jakiem prawem… panie – spytałem.

– Prawem silniejszego! – odpowiedział, poczem podążył ku tyłowi okrętu, podczas gdy Tomasza Roch zabrano do kajuty…

Poprzednia częśćNastępna cześć