Poprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Juliusz Verne

 

Wśród Łotyszów

 

(Rozdział IX-XII)

 

 

Przekład J. P.

33 ilustracje Leona Benetta

Czasopismo: Wieczory Rodzinne

Warszawa 1906

liw_(02).jpg (36521 bytes)

 

© Andrzej Zydorczak

 

 

Rozdział IX

Oskarżenie.

 

nia poprzedniego w Rydze już od rana rozeszła się wiadomość o zbrodni w szynku „pod złamanym hakiem”. Ofiara jej, inkasent Poch, lubiony był i znany powszechnie. Widywano go codzień, jak szedł z torebką w ręku, trzymając pod pachą pugilares przytwierdzony do pasa za pomocą miedzianego łańcuszka, raniutko po odbiór należności firmy. Wesoły, usłużny nie miał wcale nieprzyjaciół, nic naraził się nigdy nikomu.

Dzięki pracowitości i systematycznemu trybowi życia uciułał sobie mały fundusik i mógł wreszcie pomyśleć o założeniu domowego ogniska. Długie narzeczeństwo z Zofją Adelin miało się zakończyć ślubem w dniu 18-go kwietnia. Na uroczystość weselną były już zaproszone obie rodziny, wszyscy znajomi i przyjaciele. Państwo Johansenowie również mieli być obecni. I nagle pan młody pada pod sztyletem mordercy…

O strasznym tym ciosie biedna Zofja dowiedziała się zupełnie niespodziewanie, bez przygotowania. Przeglądając dziennik natrafiła na lakoniczną depeszę z Parnawy, pomieszczoną w kronice wypadków. Straciła przytomność pod wpływem hiobowej wieści. Sąsiedzi zbiegli się na pomoc, i przywołali do życia. Znajomi otoczyli ją współczuciem, zasypywali serdecznemi słowy, lecz nieszczęśliwa kobieta wyglądała zupełnie złamana.

Imię mordercy pokrywała dotąd tajemnica najgłębsza. Wszyscy się spodziewali, że śledztwo w szynku „pod złamanym hakiem" wykryje ślady złoczyńcy, którego cały ogół potępiał z oburzeniem najwyższem. Wszyscy twierdzili, że powinna spotkać go kara jaknajsroższa – ciężkie roboty w kopalniach syberyjskich.1

Tymczasem zwłoki inkasenta przewieziono do Rygi. Pan Franciszek Johansen postanowił urządzić wspaniały pogrzeb na koszt firmy.

16-go kwietnia rano major Verder stawił slę w kancelaryi policmajstra, pułkownika Ragenowa, który go wyczekiwał z niecierpliwością Najlepsi agenci gotowi już byli do drogi. Władze bowiem pragnęły rozpocząć poszukiwania jaknajprędzej.

Major Verder złożył sprawozdanie z przebiegu śledztwa, rozwodząc się szeroko nad warunkami, w jakich zbrodnia została popełniona i podkreślając poszlaki ciążące na nieznajomym.

– Widzę ze wszystkiego – zauważył pułkownik, – że zdaniem pana sprawcą tego jest nieznajomy podróżny.

– Niewątpliwie, panie pułkowniku.

– Czy w zachowaniu się szynkarza Kroffa nie zauważyłeś pan nic podejrzanego?

– W pierwszej chwili, oczywiście, przychodziło nam na myśl, że mordercą może być również Kroff. Po zbadaniu jednak rysów na ścianie zewnętrznej, obejrzeniu wyłamanej okiennicy i skrzywionego pogrzebacza doszliśmy do przekonania, że wątpliwości nie może być żadnych.

– W każdym razie należałoby rozciągnąć nadzór nad Kroffem…

– W szynku pozostawiłem dwu agentów, którzy mają rozkaz śledzić szynkarza w dzień i w nocy.

– A zatem – badał Ragenow – nie przypuszczasz pan nawet, że zabójstwo mógł popełnić jakiś włóczęga, który dziwki burzliwej nocy wdarł się do pokoju inkasenta?

– Nie chciałbym być posądzony o jakieś uprzedzenie, powzięte z góry, zdaje mi się jednak, że wszystkie poszlaki, skierowane przeciwko towarzyszowi podróży Pocha, mają wartość pewników niezbitych.

– Zatem przekonanie pańskie jest już ustalone?

– Tak jest. Podziela je w zupełności doktór Paulin, sędzia Kerstorf i bankier Johansen. Zwróć pan tylko uwagę, jak bardzo owemu podróżnemu zależało na zachowaniu incognita. I pierwszego wieczora i nazajutrz rano otulał się kapturem starannie.

– Czy wychodząc z szynku ,,pod złamanym hakiem” nie powiedział dokąd się udaje?

– Nie, panie pułkowniku.

– Czy nie jest możliwe przypuszczenie, że celem jego podróży była Parnawa?

– Owszem … ale bilet wziął do Rewla.

– Czy policya parnawska nie zauważyła nikogo podejrzanego w dniu 14 go lub 15-go kwietnia?

– Nikogo – oświadczył kategorycznie major Verder, pomimo że śledziła wszystkich z czynnością większą niż zwykle. Ten człowiek zagadkowy przepadł jak kamień w wodzie… Czy ukrył się w Parnawie?… Czy zemknął gdzieś dalej?… Niewiadomo… dosyć, że zatarł za sobę wszelkie ślady…

– Istotnie – zauważył policmajster – blizkość portów mogła mu ułatwić ucieczkę…

– To mu opóźni ucieczkę – przerwał major – dotąd bowiem ani w zatoce Ryskiej żegluga się nie rozpoczęła, żaden z portów nie jest jeszcze wolny od lodów. Jeżeli więc ów nieznajomy chce odpłynąć morzem, czeka zapewne na pierwszy statek w jednym z miast nadbrzeżnych, w Parnawie lub w Rewlu…

– A dlaczego nie w Rydze? – przerwał pułkownik Ragenow. – Mnie się zdaje, że właśnie wrócił tutaj, sądząc, że w ten sposób łatwiej zmyli policję…

– To ostatnie przypuszczenie wydaje mi się nie mniej prawdopodobne – odparł major Verder. – Pomimo to jednak rozkazałem agentom rewidować starannie wszystkie statki, odpływające z Rygi. Żegluga rozpocznie się najprędzej w końcu tygodnia, mam więc czas jeszcze na wzmocnienie dozoru policyjnego we wszystkich częściach miasta i w samym porcie.

Policmajster pochwalił wszystkie środki, które zamierzał przedsiębrać major, rozciągając je na cały obszar prowincyi Nadbaltyckich. Co do przebiegu badania sądowego byli spokojni, wiedząc z doświadczenia, że na zdolnościach i sumienności Kerstorfa polegać mogli najzupełniej.

Ragenow po tej rozmowie nie wątpił już wcale, że zbrodnię popełnił tajemniczy podróżny. Lecz w jaki sposób go odnaleźć?… Jak stwierdzić jego tożsamość, skoro go nie znał ani Kroff ani Brok?… Żaden z nich nie mógł nawet powiedzieć, czy człowiek ten był młody czy stary… nie mówiąc już o imieniu i nazwisku… Działać trzeba po omacku. Niewiadomo zupełnie, w którą stronę zwrócić agentów… Zkąd oczekiwać promyka światła, mogącego rozjaśnić te ciemności.

Tego samego rana doktor Paulin po zredagowaniu protokołu sądowo-lekarskiego udał się do kancelaryi sędziego Kerstorfa.

– Cóż, jakie wieści? – zapytał.

– Żadnych – odparł sędzia z westchnieniem.

Paulin pożegnał Kerstorfa i postanowił odwiedzić Ozolinów. W drodze spotkał się z konsulem Delaporte.

Rozmowa skierowała się odrazu na temat sensacyjnej zbrodni.

– Nie ulega wątpliwości – zgodził się konsul, że sprawa jest niesłychanie ciemna. Nawet przypuszczając, że istotnie mordercą jest ów tajemniczy nieznajomy, w jaki sposób odszukać jego ślady?… Pan, panie doktorze, zdajesz się przywiązywać wielkę wagę do faktu, że nóż opatrzony był skówką ze sprężyną, która pozostawiła odcisk na ciele, dokoła rany…

– Czy uda się jednak odnaleźć ten nóż?…

– Kto wie – odparł doktor.

– Ha, przyszłość to pokaże… Czekajmy więc – zgodził się doktor.

– Ale, ale… czy nie masz pan jakich wieści o Ozolinie?

– O Matiasie? – zapytał doktor. – Jakież mogą być wieści, skoro go niema w domu?!…

– To dziwne! – zauważył konsul…– Ten nagły wyjazd zastanawia mnie coraz więcej…

– Tak, to szczególne – potwierdził Paulin.

– Do dnia wczorajszego panna Ozolin nie miała jeszcze ani jednego listu.

– Idźmy razem do Marty! – zadecydował Paulin. – Może dzisiaj odebrała jakąś wiadomość… A może i Matias już wrócił?…

Zaraz na prawo skręcili w ulicę, gdzie mieszkał profesor.

Po upływie paru chwil stali już u drzwi na których wisiała kartka z napisem: Matias Ozolin. Zadzwonili. Otworzyła służąca, młoda Łotewka. Na zapytanie, czy Marta może ich przyjąć – odpowiedziała twierdząco i wprowadziła do sali. – Marta powitała gości z widocznem zadowoleniem.

– Czy ojciec nie wrócił, drogie dziecko?– zapytał doktór.

– Nie – odparła młoda dziewczyna krótko.

Blada jej i smutna twarzyczka zdradzała niepokój szalony.

– Nie miała pani jakich wieści? – zapytał konsul.

Marta potrząsła przecząco głową.

– Przyznać trzeba, że cała ta wycieczka jest dziwnie tajemnicza – zawyrokował doktór.

– Byleby tylko ojca nie spotkało nic złego – szepnęła wzruszona – od jakiegoś czasu straszne wypadki w Inflantach zdarzają się tak często…

– No, dziecko, nie należy nigdy przesadzać. Dzięki Bogu można jeszcze podróżować bezpiecznie… Prawda, że parę dni temu także popełniono zabójstwo w okolicach Parnawy… morderca nieznany, lecz ofiarą jest inkasent z banku Johansenów…

– Widzisz zatem, szanowny przyjacielu, że moje obawy są uzasadnione – przerwała Marta.– Już czwarty dzień mija, a ojciec nie wraca… Mimowoli dręczy mnie przeczucie jakiegoś nieszczęścia…

– Ależ, Marto, uspokój się – rzekł doktor, biorąc ją za ręce… – staraj się panować nad sobą… doprawdy, nie poznaję ciebie… zawsze miałaś tyle hartu, tyle energii… Przecież ojciec uprzedził ciebie, że dni parę będzie poza domem…

– Czy pan to wszystko mówi serjo? – zapytała dziewczyna, patrząc mu w oczy badawczo.

– Ależ, naturalnie, moje dziecko… nie widzę powodu do obaw… dziwię się tylko, co mogło twego ojca skłonić do wyjazdu… Pokaż mi jeszcze tę kartkę, którą do ciebie napisał… oczywiście, jeżeli ją zachowałaś…

– Mam ją nawet przy sobie – odparła Marta, wyjmując z kieszeni zmięty bilecik.

Paulin odczytał go uważnie, następnie oddał konsulowi. Obaj jednak nic nie mogli wywnioskować z kilku lakonicznych słów, które profesor nakreślił do córki z widocznym pośpiechem.

– Więc nawet cię nie uścisnął przed odjazdem?– zapytał.

– Nie, doktorze. Wieczorem zauważyłam, że był jakiś roztargniony…

– Dnia tego wrócił później niż zwykle… pamiętasz, doktorze? – zapytał konsul. – Mówił, że lekcya się przeciągnęła…

– Co prawda – wyznał Paulin – już od paru miesięcy wydawał mi się zakłopotanym, zamyślonym… Co robił po naszym wyjściu, Marto? – zwrócił się do młodej dziewczyny.

– Powiedział mi dobranoc i poszedł do swego pokoju…

– Może miał jaką wizytę w swym gabinecie – zapytał doktor.

– Ależ nie, doktorze. Jestem nawet pewna, że się zaraz udał na spoczynek, przez cały wieczór bowiem z pokoju jego nie doszedł mnie żaden hałas.

– Może po naszym wyjściu doręczono mu jakiś list?

– Nie, doktorze, ręczyć mogę, że nie przychodził nikt. Byłabym przecież słyszała stuk otwieranych drzwi.

– A zatem, kiedyśmy byli u was, projekt wyjazdu był już postanowiony?

– To nie ulega wątpliwości – wtrącił konsul.

– Powiedz mi jeszcze, Marto, czy nazajutrz rano, po odczytaniu kartki ojca, nie próbowałaś się dowiedzieć, w którą stronę się udał po wyjściu z domu.

– Nie przyszło mi to nawet na myśl – odparła Marta. – Nie chciałam nigdy wdzierać się w tajemnice ojca… Zresztą, powodem mego niepokoju nie jest sam fakt wyjazdu, lecz to, że ojciec dotąd nie wrócił…

– Raz jeszcze powtarzam ci, Marto, więcej spokoju!… Opóźnienie jest bardzo nieznaczne… Zobaczysz, że dziś wieczorem, lub jutro rano powitasz ojca.

W głębi duszy jednak Paulin był również bardzo zaniepokojony, więcej mu jednak dawał do myślenia tajemniczy powód wyjazdu, niż przedłużająca się nieobecność Matiasa. Obaj przyjaciele pożegnali Martę, obiecując wstąpić do niej wieczorem.

liw_(20).jpg (172307 bytes)

Młoda dziewczyna stała na progu mieszkania dopóki nie znikli na zakręcie ulicy. Poczem trawiona jakimś smutnem przeczuciem wróciła do swego pokoju.

Tego samego dnia rano podoficer Eck wraz ze swym oddziałem wrócił do Rygi.

Przez czas dłuższy przebywał w północnej części Inflant, ścigając szajkę złoczyńców, napadających na wsie i dwory. Przed kilku dniami od Pejpusu aż do Parnawy śledził zbiega, który w końcu znikł mu z oczu wśród lodów zamarzłej rzeki… Czy zginął!… Było to możliwe, Eck jednak nie miał pewności zupełnej, pomimo bowiem starań najgorliwszych, policyanci nic odnaleźć nie mogli.

Natychmiast po przybyciu do Rygi podoficer pośpieszył z raportem do majora Verdera.

Nim się dostał przed oblicze zwierzchnika, dowiedział się o zbrodni, popełnionej w szynku „Pod złamanym hakiem”. Nikt w policyi nie podejrzywał, że Eck posiada w swych rękach klucz do rozwiązania niepokojącej wszystkich a tak zagadkowej sprawy.

Łatwo sobie wyobrazić zdumienie i zadowolenie majora Verdera, gdy mu podoficer oświadczył, że pragnie poczynić ważne zeznania, odnoszące się do zabójstwa Pocha.

– Czy znałeś Pocha osobiście?

– Tak, panie majorze. I po raz ostatni widziałem go właśnie l3-go kwietnia, wieczorem.

– Gdzie?

– W szynku Kroffa.

– Byłeś więc tam?

– Tak, panie majorze. Wstąpiłem tam z jednym ze swych agentów, po drodze do Parnawy.

– Rozmawiałeś z inkasentem?

– Bardzo krótko. Najważniejsze jednak jest to, że… znam również drugiego podróżnego, posądzonego o morderstwo.

– Znasz go?

– Tak. I jeżeli to on istotnie popełnił zbrodnię…

– Z pewnością on. Śledztwo dostarczyło dowodów niezbitych…

– Otóż, panie majorze, zaraz wymienię jego nazwisko… tylko… czy pan mi zechce uwierzyć…

– Uwierzę, jeżeli mnie zapewnisz.

– A zatem, – odparł Eck uroczyście, – twierdzę stanowczo, że tajemniczy podróżny, z którym nie zamieniłem słowa, ale którego pomimo to poznałem doskonale, chociaż się ukrywał starannie… jest to profesor Matias Ozolin.

– Matias Ozolin?!… – przerwał major zdumiony. – To być nie może!…

– Mówiłem, że pan nie zechce mi wierzyć!… – powtórzył podoficer.

Major powstał z krzesła i chodził po pokoju dużymi krokami, mrucząc półgłosem:

– Matias Ozolin!… Matias Ozolin!… Jakto?!… Ten człowiek, szanowany powszechnie, kandydat na prezydenta Rygi, przeciwnik potężnych i bogatych Johansenów, przywódca partyi łotewskiej, miałby się splamić morderstwem nieszczęśliwego inkasenta i to dla marnych 15000 rubli!…

– Jesteś pewny tego, co powiedziałeś? – zapytał nagle, zatrzymując się przed Eckiem.

– Najzupełniej.

– A zatem Matias Ozolin wyjeżdżał z Rygi?

– Tak jest… przynajmniej na tę noc… zresztą fakt to łatwy do sprawdzenia…

– Natychmiast poślę agenta do jego mieszkania… Muszę też uprzedzić bankiera Franciszka Johansena, że mam mu ważne rzeczy do zakomunikowania… Ty zaś pozostań tutaj i bądź gotowy na moje wezwanie!

– Słucham pana, panie majorze…

Major wydał odpowiednie rozporządzenia agentom, którzy pośpieszyli wypełnić rozkazy.

W kwadrans później do kancelaryi majora wszedł bankier Franciszek Johansen, w obec którego Eck powtórzył swoje zeznanie.

Można sobie wyobrazić wielką radość, jaka ogarnęła duszę mściwego bankiera. Rzecz najmniej oczekiwana, nieprawdopodobna, potworna, jak właśnie owa zbrodnia „pod złamanym hakiem” oddawała mu w ręce znienawidzonego rywala… Matias Ozolin… Matias Ozolin – zabójcą Pocha!…

liw_(19).jpg (181169 bytes)

– A więc utrzymujesz stanowczo, że to był Matias Ozolin? – zapytał raz jeszcze major, zwracając się do Ecka.

– Tak jest – powtórzył podoficer tonem pewności niezachwianej.

– Lecz… jeżeli Ozolin wcale z Rygi nie wyjeżdżał? – zapytał nagle Franciszek Johansen.

– Wyjeżdżał na pewno – oświadczył Eck. – Przynajmniej noc z 13-go na 14-ty kwietnia spędził poza domem… twierdzę to stanowczo,… widziałem go bowiem na własne oczy… i poznałem…

– Zaczekajmy na powrót agenta, którego wysłałem do mieszkania Ozolina – dorzucił major. – Powinien wrócić za chwilę.

Franciszek Johansen stanął w oknie i wyglądał na ulicę. Najsprzeczniejsze myśli tłoczyły się w jego mózgu. Pragnął gorąco, by się zeznania Ecka potwierdziły, a równocześnie coś się w jego duszy buntowało przeciwko tak potwornemu oskarżeniu.

Agent powrócił i jednym tchem wyrecytował:

„Matias Ozolin wyjechał z Rygi 13-go kwietnia bardzo rano i dotąd nie wrócił”.

A zatem Eck miał słuszność!

– Nie omyliłem się więc, panie majorze, – odezwał się podoficer z tryumfem. – Matias Ozolin wraz z Pochem wyjechali z Rygi karetką pocztową 13-go kwietnia, o świcie… Powóz się złamał około godziny siódmej wieczór… O ósmej obaj podróżni weszli do szynku „pod złamanym hakiem”, gdzie mieli zamiar przebyć do następnego rana… I jeżeli w ciągu nocy jeden z nich zamordował drugiego, to, oczywiście… mordercą jest Matias Ozolin!

Franciszek Johansen wyszedł z ratusza zmieszany i uradowany zarazem. Straszliwa nowina wytrąciła go z równowagi… Matias Ozolin mordercą Pocha!…

Wieść ta lotem błyskawicy rozeszła się po mieście.

Szczęściem do uszu Marty nie doszła. Czuwał nad tem zacny Paulin.

Wieczorem, gdy się obaj z konsulem zeszli w salonie Ozolinów, o zbrodni „pod złamanym hakiem” zamilczeli zupełnie… Zresztą, oskarżenie, rzucone na Ozolina, nie przeraziło ich bynajmnej… Wzruszyli tylko ramionami, tak się im to wydało nieprawdopodobnem.

Druty telegraficzne rozniosły tę wiadomość sensacyjną do miast okolicznych. Zarządy policyjne wydały rozkaz niezwłocznego aresztowania Matiasa Ozolina.

W Dorpacie jednym z pierwszych, którzy się o tym rozporządzeniu władzy dowiedział był Karol Johansen. Dlatego szukał sprzeczki z Janem i rzucił mu w twarz te okrutne słowa: „Nikt się nie pojedynkuje z synem mordercy”!

 

 

Rozdział X

Badanie.

 

atias Ozolin wrócił do Rygi w nocy z 16-go na 17-ty kwietnia, niepoznany w drodze przez nikogo.

Trawiona niepokojem Marta nie spała wcale. Do dawnych udręczeń przybyło nowe: wieczorem, po wyjściu pana Delaporte i doktora Paulina odebrała depeszę od Jana, zapowiadającą jego przyjazd na 17-ty kwietnia. Jaki mógł być powód, że brat jej tak nagle opuszczał Dorpat i wykłady?!… Marta przeczuwała coś niedobrego i zasnąć nie mogła. Około godziny trzeciej rano na schodach usłyszała kroki ojca. Ciężar spadł jej z piersi. Odłożyła jednak rozmowę do rana, uważając, że lepiej będzie dla ojca, gdy się zaraz położy i dłużej wypocznie.

Nazajutrz spotkali się przy śniadaniu.

– Zabawiłem nieco dłużej, niż zamierzałem początkowo – odezwał się Matias – okoliczności tak się złożyły…

– Wydajesz się znużony, drogi ojcze – rzekła Marta troskliwie.

– Trochę… wypocznę jednak do obiadu, a po południu pójdę jżu na lekcye.

– Możeby lepiej było, drogi ojcze, gdybyś dzisiaj nie wychodził wcale… uczniowie są uprzedzeni…

– Nie, Marto – wiesz, że nie lubię opuszczać lekcyi… Czy nikt tu nie przychodził w mojej nieobecności?

– Owszem, doktor Paulin wstępował parę razy, pan Delaporte był również. – Obaj byli zdziwieni twym nagłym wyjazdem.

– Istotnie… – rzekł profesor głosem niepewnym – nic im o moim projekcie nie wspominałem… lecz wyjazd na dni parę to drobnostka, o której nawet mówić nie warto… sądzę, że w drodze tej nikt mnie nawet nie poznał…

Umilkł. Marta przez wrodzoną delikatność nie badała dłużej. Zapytała tylko czy był w Dorpacie.

– W Dorpacie?… – zdziwił się Matias. – Co za dziwne przypuszczenie!

– Jestem pod wrażeniem depeszy, odebranej wczoraj wieczorem…

– Depeszy? zapytał żywo Matias. – Od kogo?

– Od Jana. Zapowiada swój przyjazd nn dzisiaj.

– Jan przyjeżdża?… To, istotnie, niezrozumiałe!… Ha, widocznie ma do tego powody…

Widząc pytanie w oczach córki, dorzucił słów parę w kwestyi swego wyjazdu:

– Powołał mnie interes wielkiej wagi… dlatego zdecydowałem się tak nagle opuścić Rygę…

– Czy jesteś zadowolony z rezultatu podróży, mój ojcze?… – zapytała Marta nieśmiało.

– Tak, drogie dziecko… mam nadzieję, że się wszystko załatwi pomyślnie…

– Urwał nagle, poczem zmienił temat rozmowy. Po śniadaniu wstał spiesznie od stołu, udał się do swego gabinetu i pogrążył w pracy.

W domu wszystko wróciło do dawnego trybu. Marta uspokoiła się zupełnie, nie przeczuwając wcale, jaki grom za chwilę w nią uderzy.

W parę minut po dwunastej u drzwi frontowych rozległ się dzwonek. Agent policyjny podał służącej list z rozkazem, by go niezwłocznie doręczyła profesorowi Ozolinowi. Nie pytał nawet, czy pan już wrócił: od wczoraj bowiem dom był obstawiony policyą, chociaż nikt z mieszkańców tego nie zauważył.

Matias Ozolin rozerwał kopertę i przeczytał wyrazy następujące.

„Sędzia Kerstorf wzywa do siebie profesora Matiasa Ozolina w sprawie niecierpiącej zwłoki”.

Zbladł. Na twarzy jego odmalował się żywy niepokój. Pomyślał jednak, że najlepiej zrobi, udając się niezwłocznie do kancelaryi sędziego. Narzucił więc burkę na ramiona i wstąpił do pokoju Marty.

– Otrzymałem przed chwilą wezwanie od Kerstorfa… idę więc do sądu…

liw_(21).jpg (180349 bytes)

– Wezwanie od sędziego Kerstorfa?… – powtórzyła Marta ze zdziwieniem. – Czegóż on może chcieć od ciebie ojcze?

– Nie mam pojęcia – odparł Ozolin, unikając spojrzenia dziewczyny.

– Może ma to jakiś związek z przybyciem Jana? Ze sprawami dorpackiemi?

– Nic nie wiem, Marto… Przypuszczenia twe mogą być trafne… Zresztą, przekonamy się niedługo…

Wyszedł pośpiesznie wraz z agentem. Niepokoje Marty ożyły na nowo: zauwaźyła zmieszanie ojca.

Matias Ozolin tymczasem szedł wolno ulicami Rygi z głową pochyloną, nie spostrzegając, że jest przedmiotem ciekawości powszechnej, nie widząc złośliwych spojrzeń, któremi go odprowadzali nieżyczliwi. Agent towarzyszył mu nieodstępnie. Wreszcie przybyli do gmachu sądu okręgowego. W kancelaryi Kerstorfa znajdował się major Verder i pisarz sądowy.

Po krótkiem powitaniu sędzia zwrócił się do przybyłego:

– Panie Ozolin, wezwałem pana do siebie dla otrzymania pewnych wyjaśnień w sprawie kryminalnej, którą prowadzę obecnie…

– O co idzie? – przerwał profesor oschle.

– Zechciej pan spocząć i wysłuchaj mnie uważnie.

Profesor usiadł na krześle przed biurkiem, prawie na przeciwko fotelu sędziego. Major Verder stał przy oknie.

Panie Ozolin – zaczął Kerstorf, – uprzedzam pana, że w rozmowie zmuszony będę poruszyć kwestye czysto osobiste… Pytania moje mogą się panu wydać niedyskretne… Proszę jednak stanowczo o odpowiedzi szczere, o unikanie wykrętów; wymaga tego nietylko dobro sprawy lecz i pański interes osobisty.

Ozolin przyglądał się sędziemu badawczo, z rękami skrzyżowanemi na piersiach. Na znak zgody skinął głową w milczeniu.

Kerstorf spojrzał na protokół śledztwa, leżący na biurku i zapytał spokojnie, głosem uroczystym:

– Panie Ozolin! wróciłeś pan dzisiaj po kilkodniowej nieobecności!…

– Tak, panie sędzio.

– Kiedy opuściłeś pan Rygę?

– 13-go b. m., o świcie.

– A kiedy pan wróciłeś?

– Dzisiaj, około czwartej rano.

– Pojechałeś pan sam?

– Tak jest.

– I wróciłeś pan też sam!

– Tak.

– Wyjechałeś pan karetką pocztową, idącą do Rewla?

– Tak – odparł Ozolin po chwilowym wahaniu.

– A jak pan wróciłeś?

– Wróciłem w teledze.

– Gdzie ją pan znalazłeś?

– O pięćdziesiąt wiorst stąd, na trakcie ryskim.

– A zatem wyjechałeś pan z Rygi 13-go kwietnia, o świcie?

– Tak, panie sędzio, o szóstej rano.

– Czy byłeś pan sam w karetce?

– Nie… był jeszcze inny podróżny.

– Czy znałeś go pan?

– Nie.

– Zapewne jednak dowiedziałeś się pan wkrótce, że był to Poch, inkasent z banku Johansenów.

– Istotnie – mój towarzysz podróży był bowiem niezwykle gadatliwy. Rozmowa z konduktorem nie urywała się ani na chwilę…

– Mówili o sprawach osobistych?…

– Wyłącznie.

– Cóż Poch opowiadał?

Mówił, że jedzie do Rewla, w interesie firmy.

– Czy wspominał, że bardzo mu zależy na tem, aby wrócić do Rygi jaknajprędzej?… Ze za parę dni się żeni?…

– Tak, panie sędzio… o ile sobie przypominam, nie przysłuchiwałem się rozmowie, która nie interesowała mnie wcale!

– Nie interesowała? – wtrącił major Verder.

– Oczywiście – odparł profesor, podnosząc na majora zdziwione spojrzenie. – Cóż mnie bowiem obchodzić mogły osobiste sprawy Pocha?

– To właśnie jest kwestya, której zbadanie mają na celu moje pytania – zauważył Kerstorf.

Na te słowa profesor wykonał jakiś ruch niewyraźny, jak człowiek, który nie rozumie nic.

– Czy Pech miał ze sobą pugilares przytwierdzony do pasa metalowym łańcuszkiem? – ciągnął dalej sędzia.

– Bardzo być może, panie sędzio. Nie zwróciłem na to uwagi.

– Nie widziałeś pan zatem, czy Poch ten pugilares trzymał przy sobie?… Czy pozostawiał na ławeczce? Czy pokazywał go przechodniom?…

– Siedziałem w rogu karety, otulony burką i cały czas prawie drzemałem… Nie zwracałem wcale uwagi na swego towarzysza.

– A jednak konduktor Broks twierdzi stanowczo, że Poch zachowywał się bardzo nieostrożnie…

– Skoro Broks to twierdzi, musi mieć słuszność… Ja nie mogę tego faktu ani zaprzeczyć, ani potwierdzić…

– Nie rozmawiałeś pan z Pochem wcale?

– W ciągu drogi nie… Po raz pierwszy zamieniliśmy ze sobą słów kilka, idąc do oberży po złamaniu powozu.

– A zatem cały dzień przesiedziałeś pan w rogu karety, otulając się starannie płaszczem?

– Starannie?… Dlaczego pan przypuszczasz, że się otulałem starannie? – zapytał żywo pan Ozolin.

– Ponieważ – o ile się zdaje – zależało panu bardzo na tem, aby nie zostać poznanym!

Słowa te, w których niewątpliwie, zawierała się myśl podchwycenia, rzucił major Verder, wtrącając się do rozmowy.

Tym razem Matias Ozolin nie podniósł zapytania. Milczał chwilę, wreszcie opanowując wzruszenie, rzekł:

– A gdyby nawet podobało mnie się podróżować w tajemnicy!… Sądzę, że mam do tego najzupełniejsze prawo, jak każdy wolny obywatel Inflant!

– Wyborny sposób, aby nie zostać poznanym przez świadków i uniknąć sprawdzania!… podsuwanie myśli ze strony majora była tak wyraźne, że profesor zbladł widocznie.

– Ostatecznie – dorzucił sędzia, – nie przeczysz pan wcale, że dnia 13-go kwietnia jechałeś z Pochem karetką pocztową…

– Nie, jeżeli mój towarzysz podróży nazywa się Poch.

– To nie ulega wątpliwości najmniejszej – odciął major niecierpliwie.

Kerstorf ciągnął dalej:

– Droga odbywała się bez żadnych przygód z krótkimi przystankami na stacyach… O dwunastej zatrzymaliście się całą godzinę w jakiejś oberży, gdzie spożyliście śniadanie… Pan umieściłeś się na uboczu, w najciemniejszym kącie sali, zawsze – o ile się zdaje – z widocznym zamiarem, aby nie być poznanym… Po śniadaniu pojechaliście panowie dalej… pogoda była coraz gorsza… konie z trudnością wlokły się po błocie… ściemniać się zaczęło bardzo wcześnie… około godziny ósmej jeden z koni potknął się i upadł… powóz się przechylił… złamała się oś i…

– Panie sądzio! – przerwał Ozolin, – czy mógłbym się dowiedzieć, w jakim celu i jakim prawem zadajesz mi pan te pytania…

– W interesie sprawiedliwości, panie Ozolin… Otóż, gdy konduktor Broks stwierdził, że karetka nie może dojechać do Parnawy, postanowiliście panowie przenocować w szynku, znajdującym się o paręset kroków od drogi… Zwracam uwagę, że to pan właśnie wskazałeś ten szynk.

– Owego wieczora byłem tam po raz pierwszy w życiu. Dotąd nie wiedziałem o jego istnieniu.

– Zgoda. Nie ulega jednak wątpliwości, że wolałeś pan przenocować w szynku niż udać się do Parnawy wraz ze stangretem i Broksem.

– Istotnie. Pogoda była szkaradna, a od Parnawy dzieliło nas wiorst kilkanaście… Wobec tego uważałem, że praktyczniej będzie przespać się do rana… i wraz z Pochem poszedłem do szynku.

– To pan nakłoniłeś inkasenta do zatrzymania się w szynku.

– Bynajmniej. Poch stłukł nogę podczas wypadku i nie był zdolny iść pieszo do Parnawy… Szczęściem dla niego w pobliżu znalazł się ten szynk…

– Szczęściem!… – wykrzyknął major z oburzeniem, nie mogąc dłużej zapanować nad sobą.

Matias Ozolin Odwrócił lekko głowę i wzgardliwie ruszył ramionami.

Kerstorf, nie chcąc by badanie zboczyło z drogi wytkniętej poprzednio pytał dalej, nie tracąc ani na chwilę zimnej krwi.

– Konduktor i stangret pojechali do Parnawy, panowie zaś wstąpiliście do szynku „pod złamanym hakiem”.

– „Pod złamanym hakiem” – powtórzył Ozolin. – Nie wiedziałem dotąd, jak się ten szynk nazywa.

– …Weszliście do izby restauracyjnej – u drzwi przyjął was szynkarz Kroff – zażądałeś pan pokoju osobnego… Poch również… Kroff zaproponował kolację… Poch przystał odrazu, a pan odmówiłeś…

– Więcej mi to dogadzało, istotnie.

– Więcej też panu dogadzało wyjść pieszo nazajutrz o świcie, niż czekać na powrót konduktora… o swym zamiarze powiedziałeś pan Kroffowi i udałeś się niezwłocznie na spoczynek.

– Istotnie, wszystko się tak odbyło, jak pan powiadasz – rzekł profesor z pewnem znużeniem.

– Pokój pański znajdował się na lewo od izby restauracyjnej i zajmował róg domu…

– O tem nie mam pojęcia… Powtarzam raz jeszcze, że w szynku tym byłem poraz pierwszy w życiu… Zresztą przybyłem tam w nocy, a odszedłem, gdy było jeszcze zupełnie ciemno…

– Zamiast czekać na powrót konduktora, na to kładę nacisk – zauważył Kerstorf.

– Tak – oświadczył Ozolin – uważałem, iż nie warto czekać na konduktora i karetkę, ponieważ do Parnawy było niedaleko i mogłem dojść pieszo…

– Bardzo pięknie. W każdym razie nie zaprzeczysz pan chyba, że pomysł odbycia tej drogi pieszo przyszedł panu do głowy zaledwie wieczorem… A wykonałeś go pan o czwartej rano…

Matias Ozolin nie wyrzekł słowa.

– A teraz – zaczął znowu sędzia po krótkiej pauzie – uważam, że przyszła chwila, kiedy muszę panu postawić pytanie, na które żądam odpowiedzi kategorycznej…

– Słucham pana.

– Jaki był powód pańskiej podróży… tej podróży powziętej nagle i w tajemnicy przed najbliższemi panu osobami?

Pytanie to zmieszało Ozolina widocznie.

– Sprawy osobiste – odparł wreszcie.

– Jakie mianowicie?

Nie widzę powodu mówienia o nich z panem.

– Odmawiasz pan zatem odpowiedzi?

– Odmawiam.

– Dokąd pan jechałeś?

– O tem również wolę zamilczeć.

– Bilet kupiłeś pan do Rewla?… Czy istotnie, Rewel był celem pańskiej podróży?

Nie było na to żadnej odpowiedzi.

– Przypuszczać należy, że jechałeś pan do Parnawy – zaczął znowu sędzia, – ponieważ nie chciałeś pan czekać powrotu konduktora… ponawiam więc pytanie: Czy jechałeś pan do Parnawy?

Matias Ozolin milczał uparcie.

– Idźmy dalej – mówił znowu sędzia. – Wstałeś pan około godziny czwartej – rano według zeznania oberżysty – on się zbudził również… Wyszedłeś pan ze swego pokoju otulony burką… kaptur zasłaniał panu twarz tak szczelnie jak poprzedniego wieczora… Kroff nie wiedział zupełnie jak pan wygląda – zaproponował filiżankę herbaty, lub kieliszek wódki, – lecz pan odmówiłeś stanowczo. Zapłaciłeś pan rubla za nocleg… Kroff odsunął rygle, otworzył drzwi… Było jeszcze ciemno… nie mówiąc słowa wyszedłeś pan spiesznie w drogę i szybkim krokiem skierowałeś się w stronę Parnawy… Czy w opowiadaniu moim znajduje się choć jeden szczegół nieprawdziwy?…

– Ani jednego.

– Po raz ostatni więc zapytuję: jaki był powód pańskiej podróży i dokąd pan jeździłeś?

– Panie Kerstorf – oświadczył Ozolin chłodno – nie rozumiem, do czego prowadzą te wszystkie pytania i w jakim celu wezwałeś mnie pan do siebie… Pomimo to odpowiadałem panu szczerze… oczywiście o ile pytania pańskie nie wkraczały w dziedzinę osobistą… Mogłem był o swej podróży zamilczeć zupełnie… powody jej do mnie jedynie należą… mogłem był nawet zaprzeczyć wszystkiemu co mi pan mówiłeś, ponieważ – jak pan to nieustannie podkreślasz ani przed Broksem ani przed Pochem swego incognito nie zdradziłem!

Słowa te wyrzekł bardzo spokojnie, z odcieniem lekkiej wzgardy. Odpowiedź sędziego wprawiła go w zdumienie najwyższe:

– Broks i Poch nie wiedzieli istotnie pańskiego nazwiska, lecz jest świadek inny, który poznał pana, pomimo iż ukrywałeś się pan tak starannie.

– Świadek inny?

– Tak jest… i zaraz pan usłyszysz jego zeznanie.

Zwracając się do agenta dodał:

– Niech przyjdzie tutaj podoficer Eck.

W chwilę później podoficer ukazał się we drzwiach kancelaryi i skłonił po wojskowemu.

– Podoficer policyjny szóstego oddziału, Eck? – zapytał sędzia.

Podoficer powtórzył swe imię nazwisko i stopień. Matias Ozolin spoglądał nań tak obojętnie, jak gdyby go widział po raz pierwszy w życiu.

– Czy byłeś pan w szynku „pod złamanym hakiem” 13-go b. miesiąca?

– Tak, panie sędzio. Wstąpiłem tam wracając z Parnawy – poszukiwałem zbiega, który umknął z Syberyi i przepadł gdzieś wśród zwałów lodowych na rzece.

Pomimo całego panowania nad sobą Matias Ozolin drgnął lekko. Wzruszenie to zwróciło uwagę sędziego. Nie podniósł jednak tego faktu dość wymownego i rzekł do podoficera:

– Mów pan dalej!

Eck ciągnął tonem urzędowym:

– W szynku „pod złamanym hakiem” ja i mój pomocnik spędziliśmy ze dwie godziny. Mieliśmy właśnie ruszyć w dalszą drogę, gdy nagle drzwi się otworzyły… Na progu ukazało się dwu ludzi… powóz ich złamał się w drodze przyszli więc do szynku szukać schronienia na noc… konduktor i stangret z końmi udali się wprost do Parnawy. Jednym z podróżnych był Poch, inkasent z banku Johansenów… znałem go oddawna… rozmawialiśmy z sobą około kwadransa… Drugi na pierwszy rzut oka wydał mi się podejrzanym… zbyt starannie otulał się burką… zbyt nisko nasuwał kaptur na oczy… zdawało mi się, że go już gdzieś widziałem i starałem się koniecznie przypomnieć sobie, kto to taki…

– Było to twoim obowiązkiem, Eck – wtrącił major.

– Poch, który podczas wypadku stłukł nogę, usiadł przy pierwszym stole… położył na nim pugilares z inicyałami braci Johansenów… Wobec tego, iż w szynku było pięciu czy sześciu chłopów z okolicy zwróciłem uwagę Pocha, że pugilaresu nie powinien trzymać na widoku… Potem zbliżyłem się do drugiego podróżnego, którego Kroff odprowadzał do pokoju na lewo… Właśnie w tej chwili kaptur się odchylił, na sekundę zaledwie…

– Lecz ta sekunda wystarczyła panu do poznania nieznajomego?

– Tak, panie sędzio!

– Spotykałeś go pan poprzednio.

– Tak, widywałem go nieraz na ulicach Rygi.

– Był to Matias Ozolin?

– On sam.

– Tu obecny?

– Tu obecny.

Profesor Ozolin, który dotąd przysłuchiwał się w milczeniu, odezwał się nagle:

– Podoficer nie myli się… Wierzę, że był w szynku, ponieważ zapewnia nas o tem stanowczo… Ja go nie zauważyłem wcale… Ostatecznie jednak nie rozumiem zupełnie, po co ta konfrontacya, skoro pierwej jeszcze powiedziałem panu, iż noc z 13-go na 14-y kwietnia spędziłem w szynku „Pod złamanym hakiem”.

Zaraz się pan o tem dowiesz, panie Ozolin – odparł Kerstorf. Przedtem jednak, muszę pana zapytać, czy stanowczo uchylasz się pan od odpowiedzi, jaki był cel pańskiej podróży?

– Stanowczo.

– Odmowa ta może sprowadzić skutki bardzo dla pana nieprzyjemne…

– Dlaczego?

– Ponieważ wyjaśnienie celu pańskiej podróży mogłoby powstrzymać władze od pociągania pana do odpowiedzialności za to, co zaszło owej nocy w szynku „pod złamanym hakiem”

Co zaszło owej nocy w szynku… – powtórzył profesor ze zdumieniem.

– Tak jest… Czy nie słyszałeś pan żadnego hałasu między godziną ósmą wieczorem, a trzecią rano?

– Nie. Spałem bez przebudzenia.

– Odchodząc z szynku, także nie zauważyłeś pan nic podejrzanego?

– Nic.

Potem dorzucił głosem, który nie zdradzał najlżejszego zmieszania:

– Zdaje mi się, panie sędzio, że się zaczynam orjentować w sytuacyi… wplątałem się bezwiednie w jakąś sprawę… i pan mnie powołałeś w charakterze świadka…

– W charakterze świadka… nie, panie Ozolin.

– Nie… pan jesteś oskarżony! – wykrzyknął major Verder.

– Panie majorze – zwrócił się sędzia surowo, nie uprzedzaj pan wyroku sądu.

Major zapanował nad sobą. Matias Ozolin szepnął do siebie.

– Acha, teraz rozumiem, po co mię wezwano. O co mnie obwiniają? – zapytał głośno.

– Inkasent Poch został zamordowany w szynku „pod złamanym hakiem” w nocy z 13-go na 14-ty kwietnia.

– Jakto, ten nieszczęśliwy człowiek został zamordowany?

– Tak – odparł Kerstorf i mamy dowody, że mordercą jest tajemniczy podróżny, który zajmował pokój na lewo od sali.

– To znaczy pan, panie Ozolin – przerwał major.

– Ja?… Ja miałbym być mordercą?!…

Zerwał się z krzesła i rzucił się ku drzwiom kancelaryi. Eck zagrodził mu drogę.

– Pan przeczysz oskarżeniu… panie Ozolin? – zapytał sędzia, powstając z fotelu.

– Są oskarżenia, na które się nawet nie odpowiada… tak są niedorzeczne – odparł Ozolin.

– Rachuj się pan ze słowami…

– Panie sędzio… nie mówisz pan poważnie…

– Zupełnie poważnie.

– Dyskusyę w tej sprawie uważam za zupełnie zbyteczną – oświadczył profesor wyniośle. – Czy mogę jednak zapytać, na jakiej podstawie posądzony jest o morderstwo podróżny, który zajmował pokój na lewo?…

– Ponieważ na ścianie zewnętrznej tego pokoju znaleźliśmy rysy, świadczące, iż ktoś przez okno wychodził… następnie w tym samym pokoju znaleźliśmy zagięty pogrzebacz, za pomocą którego, prawdopodobnie, wyłamano okiennicę od sypialni Pocha.

– Istotnie, – zauważył Matias Ozolin – to bardzo dziwne!

Potem dorzucił tonem człowieka, którego dana sprawa nie obchodzi nic:

– W każdym razie, zgadzając się nawet, że przytoczone przez panów dowody materyalne wyłączają przypuszczenie, iż mordercą może być jakiś przechodzień włóczęga, nie widzę racyi, dlaczego zbrodnia miała być popełniona koniecznie przed czwartą t. j. przed moim wyjściem z szynku.

– Obwiniasz pan zatem szynkarza, na którego podczas śledztwa nie padł najlżejszy cień podejrzenia?…

– Nie obwiniam nikogo, panie Kerstorf – odparł Matias Ozolin tonem jeszcze więcej wyniosłym. – Zaznaczam tylko, że jestem chyba ostatnim człowiekiem w Rydze, na którego rzucić można podobne posądzenie.

– Morderstwo połączone jest z kradzieżą – odezwał się major Verder. Pieniądze, które Poch wiózł do Rewla, znikły z pugilaresu.

– A cóż mnie to obchodzi?

– Panie Ozolin – zaczął znowu sędzia, zwracając się do profesora, – czy trwasz pan nadal w uporze i nie chcesz nam wyznać, dlaczego wyszedłeś z szynku o czwartej rano i dokąd się udałeś?

– Tego powiedzieć nie mogę.

– A zatem upoważniasz pan mnie, jako przedstawiciela sprawiedliwości do sformułowania następujęcego oskarżenia: pan wiedziałeś, że inkasent Poch wiózł znaczne pieniądze… Po złamaniu się koła, gdyście szli razem z Pochem do synku, powziąłeś pan myśl kradzieży… W chwili odpowiedniej wymknąłeś się pan przez okno… wyłamałeś pan za pomocą pogrzebacza okiennicę od pokoju Pocha i wdarłeś się wewnątrz… Zamordowałeś pan śpiącego inkasenta, a następnie okradłeś go… tą samą drogą wróciłeś do swego pokoju, z którego wyszedłeś o czwartej rano… opuściłeś szynk, unosząc z sobą pieniądze i udając się… dokąd?

– Dokąd, to nam wykaże dalszy przebieg śledztwa – przerwał major.

– Panie Ozolin – kończył spokojnie Kerstorf – po raz ostatni zapytuję pana, czy chcesz wyznać szczerze, dokąd się udałeś po wyjściu z szynku?

liw_(22).jpg (173868 bytes)

– Po raz ostatni odpowiadam panu: nie, odciął się profesor. – Możesz pan mnie kazać uwięzić, jeżeli to się panu podoba.

– Nie, panie Ozolin – odparł sędzia ku wielkiemu zdumieniu majora. – Nie uczynię tego. Wprawdzie poszlaki przeciwko panu są bardzo ciężkie, ze względu jednak na pańskie stanowisko i przeszłość bez zarzutu wstrzymam się z wyrokiem… jesteś pan wolny… Musisz się pan jednak stawić na wezwanie sądu!…

 

 

Rozdział XI

W obliczu tłumu.

 

ietylko major Verder, lecz i znaczna część mieszkańców Rygi nie mogła pojąć postępku sędziego Kerstorfa. Dlaczego nie kazał uwięzić Matiasa Ozolina?… Profesor odmówił przecież wskazania celu swej podróży… Nie wytłumaczył się wcale, dlaczego o czwartej rano opuścił szynk… nie powiedział, dokąd i po co wyjeżdżał z Rygi. Milczenie to rzucało cień na jego zachowanie się i potęgowało poszlaki.

Tego samego dnia popołudniu pułkownik Ragenow zaniósł sprawozdanie z badania do kancelaryi gubernatora.

Gubernator przeczytał protokół uważnie, a potem rzekł:

– Niezależnie od tego, czy Ozolin jest istotnym mordercą, czy tylko ofiarą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, Niemcy skorzystają z tego faktu, aby więcej jeszcze rozdmuchać nienawiść narodowościową i przeprowadzić swego kandydata na przyszłych wyborach do rady miejskiej… Nie sposób przeciwstawić mu obecnie Ozolina, wmieszanego do sprawy kryminalnej… Jak on się źle broni!…

– Ekscelencya ma słuszność – odparł pułkownik – wypadek ten zdarzył się w chwili najmniej odpowiedniej… umysły i tak są wzburzone…

liw_(23).jpg (169670 bytes)

– Czy zdaniem pana, Ozolin jest winien?…

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie… przynajmniej tak, jakbym tego pragnął ze względu na Ozolina, który się zawsze cieszył najlepszą opinią…

– Dlaczegoż jednak zachowuje tak uparte milczenie co do swej podróży?… Dokąd jeździł i po co?… Widocznie bardzo mu zależy na tajemnicy, jeżeli nawet podobne oskarżenie nie zmusza go do wyznania prawdy!…

– W każdym razie zechce wasza ekcselencya pamiętać, że przypadek jedynie zetknął go z Pochem – i przypadek zawiódł ich obu do szynku „pod złamanym hakiem”.

– Niewątpliwe, pułkowniku, jest to argument wielkiej wagi… To też gdyby się Ozolin zdecydował wreszcie na szczerość…

– …Ułatwiłoby mu to obronę… rozumiem… jednak milczenia za dowód winy uważać nie mogę… Nie wierzę, żeby Ozolin mógł być mordercą… pomimo iż noc z 13-go na 14-ty kwietnia spędził w szynku Kroffa.

Gubernator widział, że Ragenow sprzyja Ozolinowi. Zresztą i sam był tego zdania, że na wyrok potępiający jeszcze zawcześnie.

– W każdym razie – kończył rozmowę, przerzucając akta sprawy, prawdopodobieństwo winy jest wielkie… Ozolin nie przeczy, że jechał razem z Pochem… że nocował w pokoju, w którym znaleziono skrzywiony pogrzebacz… A świeże rysy na ścianie zewnętrznej pod oknem?… A to wyjście przed świtem z szynku?…

Co do tego ma pan słuszność. – zgodził się Ragenow. – Nie zapominajmy jednak, że cała przeszłość Ozolina jest bez zarzutu… Zresztą wybierając się w drogę nie wiedział wcale, że pojedzie razem z inkasentem Johansenów. Prawda, myśl rabunku mogła mu przyjść do głowy na widok pugilaresu, który Poch ostentacyjnie trzymał na widoku… Lecz tylko bardzo ciężkie położenie finansowe mogłoby popchnąć człowieka takiego jak Ozolin do tak haniebnych czynów… Wiemy zaś dobrze, że profesor prowadzi życie skromne, a dochód z lekcyi na utrzymanie domu wystarcza mu zupełnie… Argumentacya Ragenowa była tak wymowna, że gubernator który pod wpływem posądzeń Verdera uwierzył prawie w winę Matiasa Ozolina, zachwiał się w swem przekonaniu. Po chwilowym namyśle odpowiedział:

– Czekajmy zatem na wyniki śledztwa… Może wpadniemy na trop inny, pewniejszy… Kerstrof na zaufanie zasługuje… Jeżeli nie kazał aresztować Ozolina, miał widocznie do tego powody słuszne… W bezstronność jego wierzę najzupełniej… Gdyby się okoliczności zmieniły i wina profesora nie ulegała już wątpliwości, ja pierwszy wydam rozkaz uwięzienia…

W mieście panowało wzburzenie i niezadowolenie; większość uważała, że Ozolin powinien być osadzony w twierdzy – wszyscy się dziwili powolności i pobłażliwości Kerstorfa.

W domu profesora panował nastrój grobowy. Marta wiedziała już, jak straszne podejrzenie cięży na jej ojcu. Przyjechał Jan i długo tulił siostrę w objęciach. Z oburzeniem opowiadał o wstrętnej scenie, która go wygnała z Dorpatu.

– Wierzę święcie w niewinność ojca!… – wołał z oczami płonącemi i zmuszę tego nędznika Karola do odwołania obelgi…

– Naturalnie, że ojciec jest niewinny – potwierdziła Marta dumnie podnosząc głowę – któżby śmiał wątpić o jego uczciwości?… Nawet nieprzyjaciele otaczają go szacunkiem.

Oboje postanowili udać się niezwłocznie do kancelaryi sędziego. Tymczasem jednak nadbiegł doktor Paulin i konsul Delaporte, którzy się dowiedzieli w mieście o wezwaniu profesora na badanie.

Obecność przyjaciół, serdeczne ich słowa przyniosły pewną ulgę zrozpaczonym dzieciom profesora, dr. Paulin z trudem namówił ich do pozostania w domu.

– Wierzcie mi, że dużo lepiej zaczekać na ojca tutaj… zobaczycie, że Matias powróci za chwilę, oczyszczony zupełnie z wszelkich zarzutów.

– Cóż warta jest – mówiła Marta z goryczą przeszłość bez cienia zarzutu, jeżeli nawet od tak niecnych posądzeń nie chroni?

– Przeszłość nieposzlakowana jest najlepszą obroną – zaprzeczył Jan.

– I rękojmią uczciwości – dorzucił Paulin. Gdyby nawet sam Matias przyznał się do winy, nie uwierzyłbym w to nigdy, lecz miałbym go za waryata.

Wreszcie profesor powrócił blady i znużony. Dzieci rzuciły mu się na szyję, przyjaciele pośpieszyli ze słowami pociechy, wyrażając mu najgłębszy szacunek i niezachwiane zaufanie… Matias dowiedział się o strasznej zniewadze która spotkała Jana w obecności wszystkich kolegów – ostry ból ścisnął mu serce: jego syn ukochany nazwany został „synem mordercy.”

Z ulicy dochodziły okrzyki tłumu, piętnujące profesora i sędziego, który uwolnił zbrodniarza. Matias głosem przerywanym opowiadał o całym przebiegu badania, o spokoju i goności Kerstorfa, podejrzeniach majora Verdera.

W całem opowiadaniu przebijało, tyle niechęci do zagłębiania się w szczegóły okropnej sprawy i tyle znużenia, że wszyscy słuchacze zrozumieli, iż nieszczęśliwy człowiek potrzebuje samotności i wypoczynku. Paulin i Delaporte popożegnali się co prędzej obiecując przyjść nazajutrz. Natychmiast po ich wyjściu Ozolin usunął się do swego gabinetu, a Jan przeszedł do pokoju Marty.

– Umysły w mieście są bardzo wzburzone – mówił konsul do Paulina – nieprzyjaciele profesora nie dadzą mu spokoju, zanim policya prawdziwego winowajcy nie wyśledzi!

– Podzielam w zupełności obawy pana – odparł doktór – nigdy przecie w życiu tak nie pragnąłem wykrycia przestępcy jak tym razem… Niemcy z Johansenami na czele, wyzyskają śmierć Pocha w celach politycznych… Karol, nie czekając wyroku sądowego, nazwał Jana synem mordercy.

– O ile mi się zdaje, zatarg między Janem i Karolem jeszcze nie skończony… Znasz pan Jana!… Chłopak zechce się ująć za siebie i za ojca…

– Nie… nie – zaprzeczył doktor, – nie powinien zrobić teraz żadnego kroku… mogłoby to jeszcze pogorszyć sprawę… To ta przeklęta podróż winna wszystkiemu!… I po co Matias jeździł?…

Po co jeździł? Było to pytanie, które zadawali sobie nietylko przyjaciele lecz Marta i Jan. Matias Ozolin w tej kwestyi żadnych wyjaśnień nie dawał.

Nawet po powrocie od sędziego nie zrobił najmniejszej wzmianki co do celu swej podróży, nie przytoczył pytań Kerstorfa, odnoszących się do sprawy. Rzecz naturalna, że tak uporczywe milczenie wydawało się wszystkim co najmniej dziwnem. Nikt jednak nie wątpił, że powody zarówno tajemniczego wyjazdu jak i późniejszego milczenia były bardzo ważne.

Inaczej bowiem człowiek, stojący na takim świeczniku i szanowany powszechnie, nie byłby się wachał z wypowiedzeniem słowa, które go mogło oczyścić z tak strasznego zarzutu.

Tragiczny zgon Pocha był na ustach wszystkich mieszkańców Rygi i obudził współczucie ogólne. Najgłośniej oburzali się Niemcy, ubolewając nad tem, że w Rosyi kara śmierci dla przestępców kryminalnych zniesiona. Ciężkie roboty w kopalniach syberyjskich to przecież kara zbyt lekka dla tak wstrętnego zbrodniarza.

W rodzinie Johansenów wrzało. Nie zapomniano ani na chwilę, że skromny profesor, przypuszczalny morderca nieszczęśliwego Pocha, był przeciwnikiem politycznym potężnego bankiera.

– Oczywiście – powtarzał Franciszek Johansen, – Ozolin, wyjeżdżając z Rygi nie wiedział że podróż odbywać będzie w towarzystwie Pocha, ani też, że Poch wiezie ze sobą znaczne pieniądze. Z rozmowy jednak inkasenta z konduktorem dowiedział się o wszystkiem… Po złamaniu osi wpadł na pomysł okradzenia Pocha i dlatego zaproponował nocleg „pod złamanym hakiem”, dla osiągnięcia swego celu nie cofnął się nawet przed morderstwem… Gdyby był niewinnym, jak to utrzymuje, nie byłby uciekał z szynku przed świtem, zamiast czekać powrotu konduktora. – Zresztą, powiedziałby przecież dokąd się udał, gdzie i jak spędził trzy dni nieobecności w Rydze… O, lecz on tego nie powie!… Byłoby to bowiem przyznaniem się do winy… To jasne przecież, że dlatego zmykał z takim pośpiechem, aby ukryć skradzione pieniądze w miejscu bezpiecznem… W głębi duszy dodawał:

– Gdy przyjdzie chwila odpowiednia oświadczę głośno, że położenie finansowe profesora jest rozpaczliwe… Za trzy tygodnie upływa termin spłaty wekslu, – osiemnastu tysięcy rubli nie dostanie nigdzie… O prolongatę prosiłby daremnie… Odmówię bez litości!…

Rozumowanie to było bardzo charakterystyczne dla Franciszka Johansena, który od dziecka słynął z zawziętości. Wskutek starań majora Verdera, gubernator przystał na dokonanie rewizyi w prywatnem mieszkaniu profesora.

18-go kwietnia sędzia Kerstorf, major Verder i podoficer Eck w towarzystwie kilku policyantów zjawili się u Ozolina.

Matias nie protestował. Obrzucił wszystkich spojrzeniem wzgardliwem i tonem lodowatym odpowiadał na zadawane pytania. Policya przetrząsnęła starannie biurko i wszystkie szafy, porozrzucała papiery, przejrzała korespendencyę, księgi rachunkowe. Przekonano się, że profesor, nie posiadał żadnego majątku. Zarabiał na życie lekcyami. Co się tyczy sprawy kradzieży w szynku „Pod złamanym hakiem”, rewizja żadnych rezultatów nie dała… poszlak nie znaleziono najmniejszych… zresztą, zdaniem Johansenów, nie mogło nawet być inaczej… przecież złoczyńca miał trzy dni czasu na zatarcie śladów swego czynu…

Bankier miał wynotowane numery skradzionych biletów, lecz Kerstorf zadecydował; że okoliczność tę zachować należy w tajemnicy, złodziej bowiem po upływie pewnego czasu może się zgłosić do jednego z banków celem wymiany tych biletów.

Gdy całe stronnictwo niemieckie oburzało się na Ozolina, domagając się u władzy oddania go pod sąd, ludność łotewska, przeważnie robotnicy i drobni kupcy, stawała w obronie profesora i gotowa była do walki z Niemcami.

Matias Ozolin nie tracił zimnej krwi i zachowywał spokój, nacechowany pewną wyniosłością. Ulegając prośbom dzieci i przyjaciół nie opuszczał swego mieszkania. Na ulicy bowiem mogły go spotkać zniewagi i wymyślania niechętnych. Zamknięty w sobie i więcej milczący niż zwykle, dni całe spędzał w gabinecie przy pracy. Unikał wszelkiej wzmianki o sprawie Pocha i lekcye przerwał zupełnie. Nikt z uczniów do niego nie zaglądał. Doktor Paulin i konsul zachodzili codziennie na rozmowę z Martą i Janem. Matias bowiem najczęściej nie przychodził nawet na herbatę. Jakże smutne i ciężkie były te wieczory! Jak niepodobne do dawnych! Wreszcie goście się żegnali a Jan i Marta z sercem ściśnionem pozostawali sami, nie mając odwagi przerwać samotności ojca, który nieraz do późnej nocy chodził po gabinecie dużymi krokami.

Naturalnie o powrocie Jana do Dorpatu nie było mowy. Któż mógł przewidzieć jak się zachowają koledzy?… Pewnym był tylko jednego Leja… Zresztą, nie chciał się narażać na spotkanie z Karolem.

– Ach ten Karol, ten Karol!… mówił nieraz do doktora Paulina… Przecież ojciec jest niewinny!… Prawdziwy winowajca pierwej czy później zostanie wykryty… Lecz ja nie mogę czekać dłużej… Zażądam od Karola zadosyćuczynienia za wyrządzoną mi zniewagę…

Paulin z wielkim trudem zaledwie zdołał go uspokoić.

– Nie należy się tak gorączkować, mój Janku – mówił. Strzeż się nietaktu, który położenie może jeszcze pogorszyć. Bądź pewnym, że w chwili odpowiedniej nie będę cię powstrzymywał od spełnienia obowiązku. Lecz słowa rozsądku długo przebrzmiewały bez echa. Dopiero gdy Marta dołączyła swe błaganie, Jan dał się przekonać i ostateczną rozprawę odłożył na później.

Od chwili powrotu do Rygi Matias Ozolin dwa razy dziennie z najwyższym niepokojem wyczekiwał listonosza, zapytując o listy. Otrzymywał tylko dzienniki.

Razu pewnego Marta zobaczyła, że ojciec otworzył drzwi i wygląda na ulicę, na której kręciło się kilku agentów.

– Oczekujesz listonosza, ojcze? – zapytała go.

– Tak, moje dziecko zdaje mi się, że się spóźnia dzisiaj.

– Ależ nie, mój ojcze… jest jeszcze bardzo wcześnie… na dworze zimno… wróć lepiej do swego pokoju… czekasz listu?…

– Tak… Marto… lecz wracaj już do siebie… ja tu jeszcze chwil parę zostanę.

Widać było, że go obecność córki krępuje.

W tej chwili nadszedł listonosz, lecz niestety, listu nie miał żadnego. Na twarzy Matiasa odmalowało się żywe niezadowolenie.

Przez dwa dni następne, rano i wieczór powtarzała się ta sama scena… Profesor zdradzał niepokój coraz większy… Nie taił wcale, że do listu przywiązywał wagę niezwykłą… Czy miało to jakiś związek z ową podróżą, której skutki były tak opłakane?… Nie wytłómaczył się ani słówkiem.

W trzy dni po owem nieszczęsnem badaniu, około ósmej rano do mieszkania Ozolinów wpadł doktor Paulin i oznajmił Marcie, że za parę godzin ma się odbyć pogrzeb Pocha, który bankier Johansen chciał urządzić ze wspaniałością niezwykłą. Kierowała nim nietyle chęć uczczenia wiernego pracownika, który trzydzieści najlepszych lat swego życia stracił na służbie ich domu, ile żądza skorzystania z okazyi, mogącej podniecić umysły. Dzienniki niemieckie rozpisywały się o tym pogrzebie, rozdmuchując niechęć przeciwko profesorowi.

Nieszczęściem, orszak pogrzebowy przechodzić musiał ulicą, przy której mieszkał Ozolin. Władze dom jego kazały obstawić policyą, obawiając się nieprzyjaznych wycieczek ze strony tłumu.

Doktor Paulin był tego zdania, że Matiasa o niczem uprzedzać nie należy. Ponieważ do obiadu zamykał się w gabinecie, którego okna wychodziły na dziedziniec, uniknie zatem niemiłego dla siebie widoku.

Przy śniadaniu nastrój panował bardzo ciężki. Profesor nie wtrącał się do rozmowy i zaraz po spożyciu go oddalił się w milczeniu.

Reszta towarzystwa pozostała w sali pod ciężkiem bardzo wrażeniem. Z ulicy dochodziły okrzyki tłumu, który zaczynał się już gromadzić. Przeważnie byli tam Niemcy, wrogo usposobieni przeciwko przypuszczalnemu mordercy Pocha.

Około wpół do drugiej spotęgowane krzyki zwiastowały ukazanie się żałobnego pochodu na rogu ulicy. W tej samej prawie chwili Matias Ozolin stanął we drzwiach sali.

– Co się tu dzieje? – zapytał.

– Usuń się stąd, Matiasie – zwrócił się do niego żywo Paulin. – To pogrzeb Pocha!…

– Którego ja zamordowałem! – dokończył zimno Ozolin.

– Usuń się, proszę cię!

– Ojcze drogi, zrób to dla nas! – błagała Marta i Jan.

Lecz Matias zaciął się w jakimś dziwnym, niepojętym uporze, nie zwracając uwagi na prośby, któremi go zasypywano, skierował się do okna i chciał je otworzyć.

– Tego szaleństwa przecież nie uczynisz – zawołał doktor.

– Przeciwnie, uczynię to z pewnością.

Równocześnie obie połowy okna rozwarły się na oścież.

Matias wyjrzał na ulicę.

W tłumie zawrzało. Rozległy się okrzyki:

– Śmierć mordercy!

Orszak pogrzebowy był już przed domem profesora.

Za trumną, pokrytą wieńcami, szła Zofja Adelin w grubej żałobie. Tuż za nią postępowała rodzina Johansenów, personel bankowy, przyjaciele, znajomi, wreszcie ciekawi i tłum obojętny.

Karawan zatrzymał się chwilę.

Krzyki: „śmierć mordercy!” rozlegały się coraz głośniej, coraz wścieklej…

Podoficer Eck, major Verder a nawet Ragenow starali się przywrócić porządek.

Matias stał w oknie z rękami skrzyżowanemi na piersiach, głową dumnie podniesioną, brwiami ściągniętemi, blady i nieruchomy jak posąg.

Marta, Jan i doktor otoczyli go dokoła.

Pochód ruszył dalej. Krzyki nie ustawały. Najzawziętsi rzucili się do drzwi, chcąc je wyłamać. Policya starała się odepchnąć napastników. Ragenow zastanawiał się, czy dla ocalenia Ozolina nie należałoby wydać wyroku uwięzienia.

Nagle z pomiędzy tłumu przecisnął się jakiś mężczyzna wysoki i barczysty.

liw_(24).jpg (190084 bytes)

– Stójcie!– zawołał głosem, rozkazującym.

Zapanowało milczenie.

Franciszek Johansen wysunął się o parę kroków naprzód.

– Kto pan jesteś? – zapytał.

– Tak, kto pan jesteś? – powtórzył jak echo major Verder.

– Jestem zbiegiem, którego życie Matias Ozolin chciał okupić ceną honoru. Ja zaś dla uratowania jego honoru oddaję życie.

– Pańskie nazwisko? – zapytał Ragenow prawie bez tchu.

– Jerzy Sturit.

 

 

Rozdział XII

Jerzy Sturit.

 

liw_(25).jpg (185037 bytes)

bieg, ścigany przez policyą, nie zginął wśród kry lodowej na Parnawie. Cudem prawie uniknął śmierci i przedostał się do miasteczka, gdzie się ukrył w lichej oberży, czekając na pierwszy statek, któryby go zawiózł na brzegi Francyi lub Anglii.

Lecz fundusze jego wyczerpały się aż do grosza. Napisał więc do Matiasa Ozolina, prosząc o doręczenie mu spadku po ojcu. Wskutek tego listu profesor zdecydował się na podróż do Parnawy, dla zmylenia jednak śladów bilet wziął do Rewla.

Zachował tajemnicę przed córką i przyjaciółmi, ponieważ nic był pewnym, czy Jerzy znajduje się w miejscu bezpiecznem i czy obecność jego nie została spostrzeżona.

Rygę opuścił potajemnie. Przypuszczał, że tego samego dnia jeszcze stanie w Parnawie. Dlatego powrót swój zapowiedział Marcie na dzień następny.

Nieszczęśliwy wypadek w podróży zmusił go do zanocowania „pod złamanym hakiem”.Chcąc zyskać na czasie nie czekał powrotu konduktora, lecz wyszedł pieszo o świcie… i oto teraz obwiniają go o zabójstwo i kradzież!

Po dwugodzinnym szybkim marszu o wschodzie słońca Ozolin stanął w Parnawie i udał się wprost do hotelu, gdzie Jerzy zamieszkał pod przybranem nazwiskiem.

Ileż radości dostarczyło im obu to spotkanie po czteroletniej rozłące! Jerzy witał profesora jak ojca, jak przyjaciela. Matias wręczył mu niezwłocznie pugilares, zawierający depozyt Michała Sturita. Pragnął koniecznie być obecnym przy odjeździe Jerzego, dlatego dni parę czekał w Parnawie. Lecz statek, na którym miał Jerzy odpłynąć nie przybywał, Matias więc wybrał się z powrotem do Rygi. Jerzy wymógł na nim słowo, że zachowa milczenie przed Martą, aż do chwili, gdy młody człowiek zawiadomi ich listownie, że przeszedł szczęśliwie granicę rosyjską. Wtedy Matias przywiezie do niego córkę i narzeczeni połączą się węzłem dozgonnym.

Matias Ozolin wrócił do Rygi w nocy z l6 na 17-ty kwietnia, nie domyślając się wcale, jak straszne spadło nań oskarżenie.

Oszołomiony tym ciosem, w kancelaryi sędziego zachował się z niezwykłą wyniosłością, rzec można wzgardliwie. Odmówił wszelkich wyjaśnień co do celu tajemniczej podróży i miejsca pobytu. List Jerzego miał mu przywrócić swobodę słowa. Lecz list oczekiwany nie nadchodził! Dwa dni następne były dlań jednem pasmem męczarni.

Milczenie potępiało go wobec całego miasta, zniechęcając rodaków, podniecając zaciekłość polityczną przeciwników, którzy nawet grozili mu śmiercią. Dosyć, że Ragenow, mając na względzie bezpieczeństwo osobiste profesora postanowił go uwięzić.

W takiej to chwili ukazał się Jerzy Sturit.

Wszyscy z okrzykiem otoczyli go. Jerzy rzucił się w ramiona Matiasa, ucisnął rękę Marty, ucałował Jana, ściskał dłonie przyjaciół i, nie zwracając uwagi na obecność Ragenowa i Verdera, mówił głosem przerywanym:

– W Parnawie… dowiedziałem się, jak straszne posądzenie cięży na profesorze… wyczytałem w dziennikach, że odmówił wyznania, dokąd i po co jeździł… mógł się usprawiedliwić, wymieniając moje nazwisko… lecz nie chciał mnie gubić… sam się naraził na niebezpieczeństwo… tego przenieść nie mogłem… porzuciłem Parnawę… przybyłem tutaj, by go ratować…

– I bardzo źle zrobiłeś, mój drogi Jerzy… Jestem niewinny… nie obawiam się niczego… a pierwej czy później prawdziwy sprawca wykryje się.

– Czy istotnie źle zrobiłem, Marto? – zapytał Jerzy, zwracając się do narzeczonej.

– Nie odpowiadaj na to pytanie, drogie dziecko! – zawołał profesor – trudno rozstrzygać w podobnym sporze… Szanuję cię, Jerzy, za ten postępek szlachetny, lecz zarazem ganię brak rozwagi… Mogłeś był przecież napisać o wszystkiem po opuszczeniu Rosyi… Jeszcze kilka dni męczarni, a byłbyś uniknął niebezpieczeństwa, które ci grozi obecnie… i bylibyśmy wszyscy tak szczęśliwi!…

– Ojcze! – przerwała Marta – uważam za obowiązek powiedzieć, co o tem myślę. Pomimo wszystko, co nastąpić może teraz, Jerzy postąpił dobrze i będę mu wdzięczna do śmierci za to, co uczynił dzisiaj…

– Dzięki ci, Marto! –zawołał Jerzy. – Jestem już wynagrodzony.

Cieszyłbym się, gdybym chociaż o dzień jeden przyśpieszył uniewinnienie twego ojca.

Istotnie, teraz uniewinnienie Matiasa Ozolina nie ulegało już wątpliwości. Wiadomość o ukazaniu się Jerzego Sturita i jego zeznania rozeszło się szybko. Johansenowie przyjęli ją z upartem niedowierzaniem, a major Verder z żywem niezadowoleniem. Lecz zmiana opinii ogółu dokonała się błyskawicznie. Oburzenie minęło bez śladu. Zastąpiło je gorące współczucie dla niesłusznie oskarżonego profesora.

Wszystkich oczy zwróciły się na Jerzego Sturita, który uniesiony szlachetnością i poczuciem obowiązku zapomniał, że był zbiegiem i nie zawahał się niemal życia postawić na kartę.

Gdy pierwsze wrażenie minęło, pułkownik Ragenow zwrócił się do niego:

– Panie Jerzy Sturit! Jesteś pan wyjęty z pod prawa i dlatego o pańskim zjawieniu się tutaj, muszę zawiadomić niezwłocznie gubernatora. Tymczasem możesz pan pozostać w mieszkaniu Ozolinów, oczywiście, jeżeli mnie pan zapewnisz słowem honoru, że szukać ucieczki nie będziesz.

– Daję panu słowo – odparł Jerzy Sturit.

Pułkownik Ragenow odjechał, obstawiając dom policyantami z Eckiem na czele.

Trudno opisać radość, jaka zapanowała w rodzinie profesora. Marta i Jerzy nie mogli się dosyć nacieszyć swym widokiem. Pytaniom i opowiadaniom nie było końca. Doktor Paulin i konsul pożegnali ich zaraz. Młodzi ludzie, zapominając o niebezpieczeństwie, które wisiało nad głową Jerzego, tworzyli nawet plany przyszłości, profesor i Jan odczuwali ich szczęście.

Niestety, dobre chwile trwały bardzo krótko.

W godzinę później przybył Ragenow i zwracając się do Jerzego wygłosił uroczyście:

– Z rozkazu gubernatora musimy odwieźć pana do cytadeli. Tam będziesz pan oczekiwał na wyrok z Petersburga.

– Jestem gotów, panie pułkowniku – odparł Jerzy. – Żegnam cię, drogi ojcze, żegnam cię mój bracie…

Po krótkiem wahaniu dodał:

– I ciebie, moja siostro…

– Nie – przerwała gwałtownie Marta. – Nie siostrą ci będę lecz żoną!…

W chwilę później Jerzy opuścił dom, gdzie ukazaniem się swym przyniósł tyle szczęścia… któż mógł przewidzieć, jak długo potrwa ta bolesna rozłąka?!…

Odtąd sprawa morderstwa Pocha zeszła na plan drugi. Mówiono tylko o bohaterskim zbiegu, który wahał się nie poświęcić tak drogo okupionej swobody, byle ratować niewinnie oskarżonego.

Sympatyę ku Sturitowi potęgowała jeszcze zabarwienie romantyczne sprawy. Dawna miłość Jerzego i Marty, ich nagła rozłąka… kilkoletnia tęsknota i wierność wzajemna… wreszcie to spotkanie niespodziewane w warunkach tak niezwykłych… osadzenie Jerzego w twierdzy… któż mógł przewidzieć dalsze losy narzeczonych?… Jerzy był przestępcą politycznym, zbiegłym z kopalni Minusińskich… według wszelkiego prawdopodobieństwa zatem oczekiwał go powrót do Syberyi wschodniej… Nieszczęśliwa zaś Marta za krótszą chwilę szczęścia, zapłaci łzami całego życia…

Wstrząsająca scena ukazania się Jerzego podczas pogrzebu Pocha i śmiałe zeznanie, jakie złożył wobec wzburzonego tłumu, nie wszystkich przekonały o niewinności Matiasa Ozolina.

Wyższe mieszczaństwo niemieckiego pochodzenia w dalszym ciągu odnosiło się nieufnie do popularnego wśród Łotyszów profesora. Prasa niemiecka nie szczędziła dwuznacznych artykułów, nacechowanych złą wolą. Morderca nie był przecież wykryty. Krew niewinnej ofiary wołała o karę! Bankier Franciszek Johansen był wyrazem opinii wszystkich żywiołów nieprzejednanych, tchnących nienawiścią:

– Obecnie wiemy wprawdzie, jaki powód skłonił pana Ozolina do podróży – rozumował bankier… – Miał się spotkać w Parnawie ze Sturitem… dobrze!…

Wyszedł z szynku przed świtem, chcąc jaknajprędzej stanąć w miejscu umówionem… zgoda i na to!… Bądź co bądź jednak noc 13-go na 14-ty kwietnia spędził „pod złamanym hakiem”!… Do tego sam się przecież przyznaje!… a właśnie tej nocy Poch został zamordowany i okradziony!… Fakt to niezbity… Faktem jest również, że wszystkie poszlaki, zebrane podczas śledztwa wskazują, iż mordercą jest drugi podróżny, Świadczy o tem najwymowniej pogrzebacz, zgięty przy wyłamywaniu okienicy?… Wiemy zaś wszyscy, że tym tajemniczym podróżnym był właśnie sławny Matias Ozolin, filar partyi łotewskiej!…

Dowodzenia bankiera miały wszystkie pozory słuszności. Wprawdzie na stawiane zarzuty można było odpowiedzieć: zbrodnia równie dobrze mogła być popełnioną przez jakiegoś włóczęgę, który wdarł się do pokoju przez okno od zewnątrz… albo przez szynkarza Kroffa… Kroff nawet znajdował się w warunkach dużo pomyślniejszych niż profesor, miał bowiem więcej czasu do rozporządzenia… Po wyjściu Ozolina kilka godzin był zupełnie sam… A wiedział przecież, iż inkasent wiezie znaczne pieniądze…

Lecz sędzia śledczy w zeznaniach i zachowaniu się szynkarza nie zauważył nic podejrzanego. Obrońcy Ozolina skłaniali się więc do przypuszczeń, że morderca Pocha należał do szajki rabusiów, którzy od niejakiegoś czasu operowali w północnych Inflantach, napadając na dwory i podróżnych.

Zdanie to wypowiedział pułkownik Ragenow w rozmowie z majorem Verderem.

– Im więcej myślę o sprawie Pocha, tem więcej wydaje mi się nieprawdopodobnem – mówił pułkownik – ażeby Ozolin wyłamywał okiennicę i wdzierał się do pokoju inkasenta przez okno…

– Zapominasz pan o rysach na ścianie zewnętrznej – wtrącił major.

– Rysy! czegóż one dowodzą?!… Przedewszystkiem nie mamy żadnej pewności, że są świeże… Szynk „Pod złamanym hakiem” stoi osobno, zdała od traktu… Bardzo możliwe zatem, że rysy te pozostawił jakiś włóczęga, usiłujący wedrzeć się do mieszkania tej nocy, a może i dawniej.

– Ośmielam się jednak zwrócić uwagę szanownego pana, że morderca musiał wiedzieć o tem, że Poch ma przy sobie znaczne pieniądze… a Ozolin wiedział o tem istotnie…

– Równie dobrze, jak wielu innych – przerwał Ragenow niecierpliwie… Poch był przecież tak nieostrożny, że głośno rozprawiał o zawartości swego pugilaresu… Wiedział o tem i Kroff i Broks i pocztyljoni, którzy się zmieniali na każdej stacyi, nie mówiąc już o drwalach i chłopach znajdujących się w szynku, gdy przybył tam inkasent z profesorem…

Trudno było odmówić słuszności rozumowaniu Ragenowa. Posądzenie mogło paść na inne osoby, nie na Ozolina wyłącznie. Zresztą, skąd dowody, że położenie finansowe Ozolina było krytyczne… że jedyne wyjście stanowiła dlań zbrodnie?!…

Major przekonać się nie dał i wciąż twierdził swoje.

– Czekajmy na wynik śledztwa – zakończył Ragenow. Przyszłość pokaże, kto z nas ma słuszność! W chwili obecnej pole działania należy do Kerstorfa, a on na zaufanie zasługuje.

Istotnie sędzia ze zwykłą sobie sumiennością i bezstronnością poświęcił się badaniu ciekawej i tajemniczej sprawy. Zeznanie Sturita wyjaśniło punkt bardzo ciekawy, a mianowicie cel podróży Ozolina… Usprawiedliwiało w zupełności milczenie i ukrywanie się profesora podczas podróży karetką i po przybyciu do szynku…

Lecz w takim razie, kto był mordercą?!…

Kerstorf zwoływał tłumy świadków: pocztyljonów, drwali, chłopów, zasypywał gradem pytań krzyżowych, lecz uwolnił wszystkich, podejrzenie jego bowiem nie zatrzymało się na nikim.

Konduktor Broks wzywany był do kancelaryi sędziego kilkakrotnie. On przecież wiedział najlepiej o celu podróży Pocha i o zawartości jego pugilaresu. Lecz zacny ten człowiek stał po za wszelkiemi posądzeniami. Nie wstępując do szynku, pojechał wprost do Parnawy wraz z pocztyljonem i na stacyi pocztowej przespał się do rana. Na udowodnienie swego alibi mógł przedstawić kilku świadków wiarogodnych.

Należało więc odrzucić przypuszczenie, że czyn ten popełnił jakiś zbrodniarz nieznany. Wszystko składało się na to, że musiał to być ktoś, nocujący w szynku: a więc albo Kroff albo Ozolin.

Od chwili śledztwa Kroff trzymany był pod ścisłym nadzorem policyjnym. Agenci nie odstępowali go na krok. Wzywany kilkakrotnie do kancelaryi sędziego, odpowiadał zawsze jasno, bez cienia zmieszania; pomimo, że badanie bywała bardzo drobiazgowe i bardzo zręczne, nigdy cień podejrzenia nie padł na szynkarza, który nie zdradził się słówkiem najmniejszem i zawsze dawał odpowiedzi zgodne z zeznaniami poprzedniemi. Nie ukrywał wcale, że o morderstwo posądza Ozolina.

– A jednak w nocy nie słyszałeś pan najlżejszego hałasu – zauważył sędzia.

– Żadnego, panie sędzio… lecz okno mego pokoju wychodzi na dziedziniec… przytem pogoda była okropna, wichura wściekła.

Kerstorf przyglądał się szynkarzowi bacznie, lecz mimo rosnących w duszy podejrzeń, nie mógł go niczem zbić z tropu.

Po każdem badaniu Kroff wracał do swego szynku. Pozostawiono mu swobodę, nie zdejmując nadzoru. Jeżeli winien, w tych warunkach zdradzi się najłatwiej.

Od chwili osadzenia Jerzego Sturita w twierdzy upłynęło dni cztery.

liw_(26).jpg (185921 bytes)

Stosownie do rozkazu gubernatora, zbieg otrzymał pokój osobny. Traktowano go nawet z pewnemi względami. Marta i Jan odwiedzali go codziennie. Matias, wyczerpany przejściami dni ostatnich, nie opuszczał wcale swego gabinetu.

Młodzi ludzie, pomimo niepokoju i trwogi o przyszłość, godziny całe spędzali na serdecznych, poufnych rozmowach. Jerzy opowiadał o ciężkiej pracy w kopalniach, o swej tęsknocie za Martą, o postanowieniu ucieczki, o długiej tułaczce przez lodem pokryte stepy syberyjskie, o ciężkiej przeprawie przez Ural, o błąkaniu się po gąszczach leśnych, wśród zasp śniegowych, o strasznych niebezpieczeństwach, zagrażających jego życiu po przekroczeniu granicy inflanckiej… tworzyli plany przyszłości… Marta podała prośbę do cesarza o ułaskawienie Jerzego… W razie odpowiedzi odmownej miała się starać o pozwolenie zaślubienia Jerzego… Powtórna rozłąka zdawała się jej niepodobieństwem… Pragnęła odtąd dzielić z narzeconym wygnanie, złą i dobrą dolę…

24-go kwietnia Jan opuścił Rygę, udając się do Dorpatu. Z podniesionem czołem wszedł na dziedziniec uniwersytecki, gdzie przed tygodniem spotkała go tak straszna zniewaga.

Leja i inni Łotysze pośpieszyli ku niemu ze słowami szczerego współczucia i gorącej przyjaźni.

Niemcy z Karolem Johansenem zachowali postawę odporną, wrogą.

Starcie było więc nieuniknione.

Nazajutrz Jan zażądał od Karola satysfakcyi. Karol ze wzgardą odrzucił wyzwanie. Wtedy Jan mu wymierzył policzek, zmuszając tym sposobem do pojedynku.

W parę dni później przeciwnicy spotkali się z sobą w lasku, o parę wiorst od Dorpatu. Karol odniósł ciężką ranę.

Nazajutrz przybyli państwo Johansenowie, wezwani depeszą. Nie odstępowali od łoża ukochanego syna, a w sercu ich nienawiść do Ozolinów potęgowała się z każdą chwilą.

Zaprzysięgli walkę na śmierć i życie.

Tymczasem w rodzinie Ozolinów zapanowała radość i szczęście.

Manifest koronacyjny z dnia 15-go maja przywracał wielu przestępcom politycznym swobodę i prawa cywilne!

Do tej kategoryi zaliczono Jerzego.

 

Poprzednia częśćNastępna cześć

 

1. W Rosyi kara śmierci istnieje tylko dla przestępców politycznych.