Poprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Jules Verne

 

Skarby wulkanu

(Rozdział XIII-XV)

 

Tłumaczyła K. Bobrowska

Księgarnia Św. Wojciecha, wydanie 3

Warszawa 1929

vol_02.jpg (39589 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

cześć pierwsza

 

 

Rozdział XIII

Działka 129.

 

ziałka 129, położona na prawym brzegu Forty Miles Creek, była, jak to już powiedzieliśmy, ostatnią działką Klondike, słupy zaś, oznaczające jej zachodnią granicę, wskazywały również granicę alasko-kanadyjską.

Poza działką, ku południu, wśród dwu pagórków niewielkich, ciągnęła się łąka zielona, na której z obu stron rosły kępy brzóz i osin.

Na północ od działki płynęła wartko rzeka, o średnim wtedy poziomie, wśród brzegów lekko pochylonych w górnej jej części. Ale łańcuch wzgórz, ciągnący się od północy z lewego brzegu i zniżający się ku dolnej części, wznosił je nagle prawie przed grzbietem pagórków jeszcze niższych, które na prawym brzegu, ciągnąc się prostopadle ku rzece, tworzyły wschodnią granicę własności Josias Lacoste’a. Za ostatnim pagórkiem u podnóża tamtych wzgórz była działka Jane Edgerton, w której od tygodnia pracowała z taką zaciętością w chwili, gdy 10 czerwca dwaj kuzynowie stanęli u kresu podróży.

W różnych miejscach widniały domki, chaty lub szałasy właścicieli działek. Na przestrzeni dwu do trzech kilometrów pracowało kilkuset robotników.

Na przeciwległej stronie granicy, na terytorjum Ameryki znajdowały się podobne zabudowania, a na samym wstępie najbliżej działka 131, własność Teksańczyka Huntera, który eksploatował ją od roku i rozpoczynał obecnie drugą kampanję.

Nie było można wątpić, że Hunter musiał szukać zaczepki z Josias Lacoste’m. Ale również było pewnem, że nie znalazł do niej powodu. Działka 129 była dobrze zagwarantowana. Podanie o jej odkryciu było przyjęte przez państwo i wciągnięte w odpowiednim czasie do biura komisarza kopalni w Kanadzie za cenę trzydziestu pięciu dolarów… Co więcej, nie zapominał o prawie królewskiem do dziesiątej części wydobytego złota pod groźbą wywłaszczenia w razie nadużycia. Wypłacał podatek regularnie i tem samem prawo o wywłaszczenie w razie nieeksploatowania przez dwa tygodnie w okresie letnim, nie mogło być stosowane względem niego. Praca w działce Josias Lacoste’a przerwana została dopiero z jego śmiercią i jej podjęcie spadało obecnie na spadkobierców.

Josias Lacoste zajmował się eksploatacją półtora roku. Narazie nie miał z niej prawie żadnej korzyści z powodu kosztów instalacyjnych dość znacznych. Przyczem niespodziewany wylew Forty Miles Creek zburzył pierwszą pracę i spowodował wielkie szkody. Słowem, właściciel działki 129 zaledwie mógł pokryć wydatki, gdy śmierć go zaskoczyła.

Ależ który poszukiwacz traci kiedykolwiek nadzieję i nie łudzi się zawsze, że jest w przededniu odkrycia złotodajnej żyły, lub kilku kawałków złota niepośledniej wartości?

…Zresztą dlaczegożby Josias Lacoste nie miał tego osiągnąć pomimo szczupłych środków eksploatacji?

O wszystkich szczegółach dotyczących działki 129 dwaj kuzynowie dowiedzieli się od dawnego nadzorcy Josias Lacoste’a. Oddaliwszy całą służbę, objął nadzór nad opustoszałą działką, czekając na wznowienie pracy czy to przez spadkobierców, czy przez nowego nabywcę.

Nadzorca nazywał się Lorique. Był Kanadyjczykiem z pochodzenia, lat czterdziestu, bardzo biegły w swym zawodzie i z praktyką dłuższą w kopalniach Kalifornji i Kolumbji angielskiej, zanim przybył do Alaski. Nikt nie mógłby dostarczyć Ben Raddle’owi danych dokładniejszych o stanie obecnym działki 129, o jej istotnej wartości, o zyskach obecnych i przyszłych.

Przedewszystkiem Lorique zajął się mieszkaniem dla Ben Raddle’a i Summy Skim’a, mających zabawić tu czas dłuższy. Zamiast obozować pod namiotem woleli oni zamieszkać w skromnej ale czystej izbie w domku, który zbudował Josias Lacoste dla siebie i swego nadzorcy. Domek położony u podnóża pagórka na południu, wśród kęp brzóz i osin, był schroniskiem dostatecznem w letniej porze roku.

O dostawę pożywienia nie potrzebowali się wcale kłopotać. W tych stronach, jak zresztą w całem Klondike istnieją towarzystwa spożywcze ze swą główną siedzibą w Dawson City, gdzie otrzymują żywność od statków, kursujących po Yukonie.

Ciągną one olbrzymie zyski ze swego przedsiębiorstwa tak z powodu wysokich cen jak i wielkiej liczby pracowników zajętych przy kopalniach.

Nazajutrz po przyjeździe do Forty Miles Creek, Ben Raddle i Summy Skim pod przewodnictwem Lorique’a zwiedzili działkę.

– P. Josias Lacoste – mówił Lorique – nie zajął odrazu swych pięćdziesięciu robotników wierceniem szybów na brzegu rzeki. Zadowolił się powierzchownem poszukiwaniem i dopiero przy końcu pierwszej kampanji zdecydował się na pogłębienie warstwy złotodajnej.

– Ile szybów mieliście w tym czasie? – spytał Ben Raddle.

– Czternaście – odpowiedział nadzorca. – Każdy otwór ma dziewięć stóp kwadratowych, jak to mogą panowie zobaczyć sami. Są one nienaruszone i gotowe do pracy.

– Ale zanim te szyby zostały wywiercone, ile dochodu dawało poszukiwanie powierzchowne? Czy pokrywało wydatki?

– Oczywiście że nie – rzekł Lorique. – Zwykle tak bywa w działkach, na których ograniczają się do przemywania żwiru złotodajnego.

– Pracowaliście więc tylko w ten sposób? – spytał Ben Raddle.

– Jedynie w ten sposób, to też rzadko płóczka osiągnęła cenę trzech dolarów.

– Gdy w działkach Bonanzy – zawołał Summy Skim – dosięgała pięć do sześciuset.

– Niech pan mi wierzy, że to tylko wyjątek – rzekł nadzorca – i że jeżeli kto średnio dochodzi do dwudziestu dolarów, może być bardzo zadowolonym. Działka zaś 129 nie przewyższyła średnio jednego dolara.

– Marnie! marnie! – mruknął Summy przez zęby.

Ben Raddle szybko odwrócił temat rozmowy.

– Jakiej głębokości są szyby?

– Od dziesięciu stóp do piętnastu. Głębokość ta jest dostateczna, aby dostać się do warstwy, w której znajduje się proszek złoty.

– Jaka jest zwykle grubość tej warstwy?

– Około sześciu stóp.

– A ile stopa sześcienna tej warstwy daje płóczek?

– Około dziesięciu, a dobry robotnik potrafi ich przemyć około stu dziennie.

– Ale wasze szyby jeszcze nie były czynne? – spytał Ben Raddle.

– Wszystko było gotowe, w chwili kiedy p. Josias Lacoste umarł. Praca więc została w zawieszeniu.

Nietylko Ben Raddle’a zajmowały szczegóły o działce 129. Summy Skim również chciał zdać sobie sprawę z jej wartości. To też zwrócił się do nadzorcy z odpowiedniem pytaniem.

– Wydobyliśmy złota za trzydzieści tysięcy franków – odpowiedział nadzorca – ale wydatki pochłonęły całą sumę. Nie wątpię jednak, że żyła Forty Miles Creek jest wydajna. W sąsiednich działkach po przewierceniu szybów wydajność okazała się znaczna.

– Wiecie, zapewne, Lorique – rzekł Ben Raddle – że syndykat z Chicago zwracał się do nas z chęcią nabycia działki?

– Wiem, z jego polecenia oglądano ją niedawno.

– Syndykat proponował nam za nią pięć tysięcy dolarów. Czy suma ta odpowiada wartości działki?

– Suma ta jest śmieszna – odrzekł stanowczo Lorique. – Opierając się na rezultatach otrzymanych w innych działkach przy Forty Miles Creek, oceniam pańską przynajmniej na czterdzieści tysięcy dolarów.

– Piękna cyfra – rzekł Summy Skim – i doprawdy nie żałowałbym podróży, gdybyśmy mogli otrzymać tę sumę. Na nieszczęście sprzedaż działki będzie rzeczą trudną, dopóki spór o granicę nie zostanie rozstrzygnięty.

– Wszystko jedno! – zaprzeczył nadzorca. – Czy działka będzie należała do Kanady, czy do Alaski, wartość jej nie ulegnie zmianie.

– Zupełnie słusznie – rzekł Ben Raddle. – Nie przeszkadza to jednak, że syndykat zaniechał nabycia działki pomimo niskiej ceny.

– Lorique, jak myślicie, czy sprostowanie granic nastąpi wkrótce?

– Wiem tylko jedno – oświadczył nadzorca – że komisja zaczęła swe prace. A kiedy je skończy?… Przypuszczam, że nikt z komisarzy nie mógłby na to odpowiedzieć. W każdym razie pomaga im jeden z najsławniejszych geometrów Klondike, człowiek bardzo biegły w tych sprawach, p. Ogilvie, który sporządził dokładny kadaster obwodu.

– Jakiż przewidują wynik? – spytał Ben Raddle.

– Że Amerykanie przegrają – odpowiedział nadzorca – i że jeżeli granica nie jest na swojem miejscu, trzeba ją będzie przenieść na zachód.

– To znaczy, że działka 129 pozostałaby ostatecznie własnością Kanady – wywnioskował Summy Skim.

Wtedy Ben Raddle zaczął się dopytywać nadzorcy, jakie stosunki łączyły Josias Lacoste’a z właścicielem działki 131.

– Z Teksańczykiem i jego towarzyszem? – rzekł Lorique – Hunter i Malone?

– Właśnie o nich chodzi.

– O, co do tego, to mogę oświadczyć kategorycznie, że byli bardzo nieprzyjemni.. Przy każdej sposobności szukali zaczepki, w ostatnich zaś czasach nie mogliśmy pracować bez rewolweru za pasem. Niejednokrotnie policja musiała ich uspokajać.

– To samo powiedział nam dowódca oddziału policyjnego, którego spotkaliśmy w Fort Cudahy – oświadczył Ben Raddle.

– Obawiam się – dodał Lorique – że będzie miał jeszcze do czynienia z nimi. Nie będziemy mieli spokoju, dopóki tych łotrów nie wyrzucą.

– Jakżeby się to stać mogło?

– Będzie to rzeczą bardzo łatwą, o ile granicę przeniosą na zachód. Działka 131 będzie wtedy należała do Kanady, i Hunter będzie musiał się poddać prawom kanadyjskim.

– Oczywiście głosuje on za przeniesieniem południka sto czterdziestego pierwszego na wschód?

– Oczywiście – odrzekł nadzorca. – On to podburzył pogranicznych Amerykanów, zarówno z Forty Miles Creek jak i z Sixty Miles. Nieraz grozili nam, że opanują nasze terytorjum i zabiorą działki. Władze Ottawy zaniosły skargę do Waszyngtonu, ale zdaje się, że tam nie śpieszą z rozpatrzeniem sprawy.

– Oczekują zapewne na rozstrzygnięcie sporu – rzekł Ben Raddle.

– Być może. Ale dotąd strzec się musimy. Skoro Hunter dowie się o przyjeździe nowych właścicieli do Forty Miles Creek, może nam urządzić jaką niespodziankę.

– Będzie wiedział z kim ma do czynienia – oświadczył Summy Skim – bo mieliśmy zaszczyt przedstawić mu się.

Obchodząc działkę, obaj kuzynowie i nadzorca zatrzymali się przy słupie, odgraniczającym działkę 129 od działki 131. O ile 129 była martwa, o tyle 131 była pełna życia i działalności. Robotnicy Huntera zajęci byli pracą przy szybach przewierconych w górnej części rzeki. Błoto, przemyte, spływało z pomocą wody z koryt do rzeki.

Ben Raddle i Summy Skim napróżno jednak wypatrywali Huntera i Malona wśród robotników. Lorique przypuszczał, że po kilku dniach spędzonych w działce, musieli wyjechać na zachód do tej części Alaski, gdzie miano odkryć nowe pokłady złotodajne.

Po obejrzeniu działki dwaj kuzynowie i nadzorca powrócili do domku, gdzie czekał na nich Neluto ze śniadaniem.

– I cóż, pilocie – spytał Ben Raddle wesoło – będziemy mieli dobre śniadanie?

– Doskonałe, panie Raddle!… o ile się udało – odparł Indjanin, dodając jak zwykle skromne zastrzeżenie do swego pewnego twierdzenia.

Po śniadaniu Summy Skim zagadnął kuzyna o przyszłe jego zamiary.

– Dowiedziałeś się – rzekł – o wartości działki 129. Pozostając tu, przypuszczam, że nie dowiesz się niczego więcej.

– Nie jestem tego samego zdania. Nie wyczerpałem jeszcze rozmowy z nadzorcą, przytem muszę się rozejrzeć w rachunkach wuja Josias’a. Nie sądzę, abym mógł to załatwić prędzej niż w dwie doby.

– Niech będzie dwie doby – rzekł Summy Skim – z warunkiem, że będę mógł polować w okolicy.

– Poluj, bracie, poluj. To cię rozerwie podczas tych kilku dni, jakie tu spędzimy.

– O! – zauważył Summy z uśmiechem – dwie doby przeszły na kilka dni!

– Oczywiście – rzekł Ben Raddle. – Nawet gdybym mógł zobaczyć pracę robotników – przemywać piasek…

– Oho! – odparł Summy Skim – widzę, że dni przechodzą w tygodnie… Ostrożnie, Ben, ostrożnie! nie zapominaj, że nie jesteśmy poszukiwaczami…

– To prawda. Tylko, ponieważ nie możemy obecnie myśleć o sprzedaży działki, dopóki granica nie będzie ustalona, nie widzę dlaczego nie miałbym zacząć…

– A zatem – przerwał mu Summy Skim – jesteśmy skazani na przebywanie tutaj, dopóki ten przeklęty południk nie będzie na swojem miejscu…

– Tu czy tam. Gdzieżbyśmy poszli?

– Do Dawson City, naprzykład.

– Czyż byłoby nam tam lepiej?

Summy nie odpowiedział. Czując, że gniew w nim wzbiera, wziął strzelbę, zawołał Neluta, i obaj wąwozem podążyli w południowym kierunku.

Summy Skim nie nadarmo się gniewał. Ben Raddle był istotnie zdecydowany zająć się eksploatacją swej działki. Skoro niespodziewana okoliczność zmuszała go do przedłużenia pobytu w Forty Miles Creek do kilku tygodni, jakże oprzeć się pokusie wykorzystania gotowych szybów i sprawdzenia ich wydajności?… Czy wuj Josias wyczerpał wszystkie środki, aby dojść do dobrych rezultatów?… Czyż nie zadowolił się starą metodą poszukiwaczy złota, oczywiście zanadto pierwotną, podczas gdy inżynier zastosować może inne sposoby daleko szybsze i wydajniejsze? A wreszcie, jeżeli mógłby z wnętrza tego gruntu wydobywać setki tysięcy franków, miljony może, czy słusznie byłoby sprzedawać go za śmieszną cenę?

Tak, w ten sposób rozmyślał Ben Raddle. Słowem, wcale się nie gniewał na spór o granicę, który mu służył mocnym argumentem wobec kuzyna, a jako optymista, doszedł nawet do wniosku, że Summy upodoba sobie wkońcu to, do czego zapalał się sam tak bardzo.

To też, gdy obejrzał rachunki wuja Josias’a i zdobył od nadzorcy potrzebne wiadomości, spytał go bez ogródki:

– Gdybyście teraz mieli zebrać robotników, moglibyście to uczynić?

– Nie ulega wątpliwości – rzekł nadzorca. – Tysiące emigrantów nadaremnie szuka pracy. Co dzień przybywają do działek przy Forty Miles Creek. Sądzę nawet, że z powodu wielkiej ich ilości nie wymagaliby zbyt wysokiej płacy.

– Nie potrzeba byłoby więcej niż pięćdziesięciu robotników?

– Najwyżej. P. Josias Lacoste nie używał nigdy więcej.

– Ile czasu potrzeba, aby zebrać robotników? – spytał Ben Raddle.

– Dwadzieścia cztery godziny.

Poczem po chwili nadzorca dodał:

– Czy miałby pan zamiar eksploatować na swoją rękę?

– Być może, przynajmniej dotąd, dopóki nie sprzedamy działki 129 stosownie do jej wartości.

– Istotnie, będzie pan mógł lepiej ją ocenić.

– Zresztą – zauważył Ben Raddle – cóżbym tu robił, dopóki spór o granicę nie będzie rozstrzygnięty?

– Słusznie – przyznał nadzorca. – Ale, tak czy inaczej, działka nie straci swej wartości. Ja zaś jestem zawsze tego zdania, że działki, znajdujące się przy dopływach lewego brzegu Yukonu, nie ustępują wcale położonym na prawym brzegu. Niech mi pan wierzy, można również dobrze zrobić majątek na Sixty Miles lub Forty Miles, jak na Bonanza lub Eldorado.

– Przyjmuję to do wiadomości – rzekł Ben Raddle, bardzo zadowolony z tych odpowiedzi, tak dogadzających jego własnym pragnieniom.

Pozostawał obecnie tylko Summy Skim. Czy pigułka nie będzie mu się wydawała zbyt gorzka? Ben Raddle niepokoił się bardziej, niż chciał to przyznać przed sobą.

vol_33.jpg (170524 bytes)

Ale stanowczo świeciła nad nim szczęśliwa gwiazda. Groźna rozprawa go ominęła. Gdy Summy powrócił około piątej, nie był sam. Zjawił się on na szczycie pagórka z idącym za nim robotnikiem olbrzymich rozmiarów i z towarzyszem małego wzrostu kroczącym u jego boku. Zdaleka już Summy dawał znak ręką, wołając:

– Przybywaj, Ben. Niech ci przedstawię sąsiadkę.

– Miss Jane! – wykrzyknął Ben Raddle poznając rzekomego towarzysza.

– We własnej osobie! – wołał Summy – i właścicielka działki 127 bis do tego!

Zbyteczną rzeczą byłoby nadmieniać, jak gorąco ją witał Ben Raddle. Dowiedziawszy się o przygodach swej wspólniczki, winszował jej z zapałem zimnej krwi i wyraził serdeczne ubolewanie nad jej względnem niepowodzeniem. Summy skorzystał ze sposobności, aby wysunąć się ze swą prośbą.

– Zapewniłem sąsiadkę, że nie odmówisz jej rady. Wszak mi nie zaprzeczysz?

– Chyba żartujesz? – oburzył się Ben Raddle.

– A zatem obejrzysz jej działkę?

– Bez wątpienia.

– Obejrzysz ją starannie?

– Oczywiście.

– I powiesz jej, czego się ma trzymać?

– Zaraz jutro. W razie potrzeby zawezwę nadzorcę, który zna lepiej te strony ode mnie.

– Bardzo to ładnie z twojej strony, jesteś dobrym chłopcem. A pani, miss Jane, ma zapewniony majątek – oświadczył Summy z przekonaniem.

Ben Raddle uważał, że chwila jest stosowna, aby oznajmić kuzynowi o swem postanowieniu.

– I my również – zaczął, nie patrząc Summy Skim’owi w oczy.

– I my?

– Tak. Ponieważ jesteśmy zmuszeni czekać na zakończenie sporu o granicę, postanowiłem wznowić eksploatację i prowadzić ją aż do rozstrzygnięcia sporu. Jutro Lorique zajmie się zebraniem robotników.

Ben Raddle spodziewał się wybuchu. Jakież było jego zdziwienie, gdy Summy rzekł dobrodusznie:

– Jest to doskonały pomysł… doprawdy, doskonały!

Poczem, nie wracając do przedmiotu, jak gdyby nie posiadał żadnego znaczenia, dodał:

– Słuchaj Ben, pozwoliłem sobie ofiarować gościnę miss Jane w naszym domku, gdyż jest zmuszona nocować pod gołem niebem. Wszak nie masz nic przeciwko temu?

– Cóż za pytanie! Nasz domek jest do dyspozycji miss Edgerton, to oczywista.

– Wszystko więc dobrze się składa – rzekł Summy. – I w tych warunkach jestem zdania…

– Że?

– Żebyśmy oprowadzili miss Jane po swojej własności – dokończył wesoło Summy, który nie czekając odpowiedzi, wyruszył, prowadząc z sobą Jane Edgerton. Ben Raddle szedł za nimi oszołomiony zgodą kuzyna.

Tymczasem Summy Skim mówił do swej towarzyszki tonem najpoważniejszym w świecie:

– Bądź co bądź, miejscowości złotodajne mają też swoje dobre strony. Miejscowości te, miss Jane…

Nie mogąc rozumieć tej zadziwiającej metamorfozy, Ben Raddle zapalił papierosa i wzruszył ramionami.

 

Rozdział XIV

Eksploatacja.

 

ptymizm Summy Skim’a nie trwał długo. Obudziwszy się nazajutrz, powrócił do swych zwykłych zapatrywań, którym pod wpływem niewytłumaczonej przyczyny sprzeniewierzył się przez chwilę. Skoro stwierdził, że jego przewidywania się sprawdziły, wpadł w zły humor, o ile mogło się nań zdobyć jego łagodne z natury usposobienie.

Tak więc Ben Raddle do chwili kiedy będzie mógł sprzedać działkę, będzie ją eksploatował. Kto wie nawet, czy ją odstąpi kiedykolwiek!…

– Nieszczęśliwa godzina – powtarzał sobie rozważny Summy Skim. – Ach! wuju Josias!… Jeżeli staliśmy się kopaczami, zbieraczami złota, poszukiwaczami złota, czy, mojem zdaniem, poszukiwaczami nędzy, to tobie, wuju, zawdzięczamy… Dość zbliżyć rękę do tej maszyny, aby porwała całego człowieka… zima nadejdzie i nie powrócimy do Montrealu!… Zima w Klondike!… z mrozami, dla których trzeba było fabrykować rozkoszne termometry o skali wskazującej poniżej zera tyle stopni, ile nie wskazuje ich powyżej zera żaden inny termometr! Co za perspektywa! O, wuju Josias, wuju Josias!

Takim myślom oddawał się Summy Skim. Ale czy to pod wpływem filozoficznego swego usposobienia, czy też z innej jakiej przyczyny, dość że jego przekonania straciły już moc dawną. Czyż Summy Skim miałby się zmienić i spokojny obywatel z Green Valley miałby znaleźć upodobanie w życiu koczowniczem?

Pora dla eksploatacji na Yukonie dopiero się zaczęła. Od dwu zaledwie tygodni pod wpływem odwilży grunt rozmiękł i na rzekach znikła powłoka lodowa. Jeżeli ziemia, stwardniała od wielkich mrozów, stawiała gdzie niegdzie pewien opór, kilof i motyka mogły mu podołać. Do warstwy złotodajnej można się było dostać bez obawy, że ściany szybu, zamarznięte przez zimę, zapadną się niebawem.

Nie mając narzędzi udoskonalonych, gdyż na działce nie było odpowiednich maszyn, Ben Raddle musiał zadowolić się miską i płóczką, tak zwaną pan w języku kopaczy. Wszelako pierwotny ten sposób eksploatacji był poniekąd wystarczający dla działek sąsiadujących z Forty Miles Creek.

Zato kopalnie złota górskie potrzebują narzędzi bardziej udoskonalonych. Maszyny tłokowe, służące do miażdżenia kwarcu, były już w użyciu w pokładach górzystych Klondike z równem powodzeniem, jak i w innych kopalniach Kanady i Kolumbji angielskiej.

Ben Raddle, dla urzeczywistnienia swoich zamiarów, nie mógł znaleźć cenniejszego pomocnika od nadzorcy Lorique’a. Człowiek ten, niezwykle biegły w swym zawodzie, stosować mógł z korzyścią ulepszenia, które inżynier chciał wprowadzić.

W każdym razie należało się spieszyć. Za długa przerwa w eksploatacji działki 129 mogłaby zwrócić uwagę władz, żądnych jak największego zysku z podatków pobieranych od właścicieli działek.

Nadzorca nie mógł tak łatwo, jak przypuszczał, zebrać żądanej liczby robotników. Nowe pokłady odkryte w górzystej części obwodu ściągnęły tam górników, gdyż zarobek w tych stronach przedstawiał się ponętnie. Zapewne, karawany nie przestawały przybywać do Dawson City, lecz zapotrzebowanie rąk ludzkich było wielkie wobec małego rozpowszechnienia maszyn.

Kiedy nadzorca zajęty był zbieraniem robotników, Ben Raddle, dotrzymując obietnicy danej Jane Edgerton, udał się wraz z Summy Skim’em do jej działki.

Osobliwy podział działki na dwa piętra, jedno wyższe wzwyż rzeki, drugie niższe w dolnej jej części, zwróciło natychmiast uwagę inżyniera. Po zbadaniu położenia brzegów rzeki, wypowiedział Jane Edgerton swoje zdanie:

– Nie mógłby nikt ocenić wartości pani działki – mówił. – Pewną jednak jest rzeczą, że pani się omyliła, wybierając piętro niższe.

– Dlaczego? – spytała Jane. – Wszak w moim wyborze kierowałam się śladami szybów, które tam znalazłam.

– Właśnie obecność szybów powinna była panią zniechęcić. Czyż nie jest rzeczą oczywistą, że szyby te, wiercone, a następnie opuszczone, w okolicy, gdzie obraca się tylu kopaczy, nie przynosiły żadnego dochodu? Dlaczegoż pani miałaby być szczęśliwszą od innych?

– To prawda – przyznała Jane uderzona trafnością uwagi.

– Mogę przytoczyć jeszcze jeden argument, ale aby pani mogła zrozumieć całą jego doniosłość, musi pani wiedzieć, jak utworzyła się warstwa złotodajna, którą eksploatujemy oboje. Warstwa ta jest jeno pozostałością wód Forty Miles Creek, w epoce bardzo oddalonej, kiedy rzeka ta, rozlana szeroko, pokrywała swemi wodami działkę 129 i inne okoliczne, jak również miejsce, w którem obecnie stoimy, jako też i wąwóz do niego przylegający, tworzący rodzaj zatoki, do której prąd, napotkawszy wzgórek, dzielący nasze posiadłości, wpadał z pewnym naporem. Oczywiście woda musiała najpierw przepłynąć przez piętro wyższe, poczem z wysokości skalistej zapory spadała kaskadą na piętro niższe, aby znów wrócić do pierwotnego kierunku. Skalista ta zapora siłą rzeczy zagradzała drogę prądowi, który załamywał się i wirował. Jest więc rzeczą bardzo prawdopodobną, że koło tej zapory zostawił całą swą cięższą zawartość, a mianowicie cząsteczki złota, które z sobą uniósł. Wgłębienie utworzone przez zaporę skalistą zapełniało się stopniowo cząsteczkami złota i mogłoby pewnego dnia dojść do piętra niższego, gdyby jak można przypuszczać, właśnie w tym samym czasie trzęsienie ziemi nie było spowodowało usunięcia się kamieni obecnie przykrywających warstwę piaszczystą, jak się domyślam, i nie było wpłynęło na bieg rzeki, która musiała się cofnąć na północ i skierować się do łożyska, którem płynie obecnie.

Summy Skim nie ukrywał swego zachwytu.

– Wspaniale! – zawołał. – Jesteś wielkim uczonym Ben!

– Nie zachwycaj się zbytnio – rzekł Ben Raddle. – W każdym razie są to tylko hipotezy. Zdaje mi się jednak, że nie mylę się, twierdząc, że jeżeli w działce 127 bis jest złoto, to znajduje się ono pod kamieniami, które pokrywają część jej górną…

– Chodźmy zobaczyć – odezwała się Jane ze zwykłą stanowczością.

Nie zwlekając, wszyscy troje wyruszyli w drogę wąwozem, ciągnącym się około dwustu metrów, poczem, doszedłszy do miejsca, gdzie skalista zapora wychodzi z wąwozu, podążyli na wyższą płaszczyznę, przybliżając się do rzeki. Droga wśród zawalonych kamieni, niekiedy olbrzymich, była niezmiernie uciążliwa i podróżnicy potrzebowali około godziny, aby dostać się do rzeki.

Pomimo cierpliwych poszukiwań Ben Raddle nie mógł znaleźć ani cząsteczki piasku. Była to płaszczyzna pokryta kamieniem i skałą, a w ich odstępach dostrzec było można inne skały głęboko wryte w ziemię.

– Będzie rzeczą trudną dowieść eksperymentalnie mojej teorji – zauważył Ben Raddle, dochodząc do prostopadłej skały, stanowiącej krawędź płaszczyzny.

– Nie tak trudną, jak myślisz – rzekł Summy Skim, który oddaliwszy się na kilka metrów dostrzegł był małą przestrzeń piasku między skałami. – Zobacz piasek!

Ben Raddle zbliżył się do kuzyna. Kwadratowy kawałek piasku, wielki jak chustka od nosa, widniał między dwoma kamieniami.

– I to piasek wspaniały! – zawołał Ben, przypatrując mu się. – Jest to cud, że nikt go nie odkrył przed nami. Spójrz na jego zabarwienie, Summy; niech pani patrzy, miss Jane, Założę się sto przeciw jednemu, że piasek ten zawiera do pięćdziesięciu dolarów złota na szalę.

Trudno było to sprawdzić na miejscu. Napełniono przeto kapelusze i kieszenie cennym nabytkiem i ruszono drogą odwrotną.

Doszedłszy do rzeki przemyto w niej kruszec, oswobadzając go z piasku i Ben Raddle mógł stwierdzić z zadowoleniem, że ocena jego była za skromną o połowę. Wydajność złota nie mogła być mniejszą niż sto dolarów z szali.

– Sto dolarów! – zawołali Jane i Summy z zachwytem.

– I to najmniej – oświadczył kategorycznie Ben Raddle.

– A zatem – majątek mój zapewniony! – szepnęła Jane z odcieniem wzruszenia pomimo swej niezmiennej zimnej krwi.

– Nie unośmy się – rzekł Ben Raddle – nie unośmy. Zapewne, jestem przekonany, że ta część pani działki zawiera kawałki złota znacznej wartości, lecz nie mówiąc już, że odkrycie tego kawałka może być dziełem czystego przypadku, musimy się liczyć z olbrzymiemi kosztami, które pociągnie za sobą oczyszczenie gruntu. Wymaga to wielu robotników, narzędzi… nawet dynamit będzie potrzebny.

– Zaraz dziś wezmę się do dzieła – rzekła Jane energicznie. – Postaramy się z Patrickiem oczyścić kawałek tego gruntu bez niczyjej pomocy. To co z niego wydobędziemy, pozwoli nam kupić narzędzia i nająć robotników…

– Doskonale pani obmyśliła – przyznał Ben Raddle – i nie pozostaje nam nic innego jak życzyć pani powodzenia…

– I przyjąć podziękowania, gorące moje podziękowania – dodała Jane. – Bez panów byłabym przekroczyła granicę, puściła się w głąb Alaski, i nikt wiedziećby nie mógł…

– Ponieważ jestem pani wspólnikiem – rzekł nieco chłodno Ben Raddle – w moim interesie leżało pomóc pani, aby zmniejszyć o ile można ryzyko, na które narażony jest kapitał uosobiony w pani.

– Prawda – przyznała Jane z zadowoleniem.

Summy Skim przerwał tę rozmowę działającą mu widocznie na nerwy.

– Zadziwiacie mnie, słowo daję. Traktujecie wszystko po kupiecku… Ja choć nie jestem „wspólnikiem”, cieszę się niezmiernie z tak pomyślnego obrotu sprawy!

Pozostawiwszy Jane Edgerton na jej nowej placówce, kuzynowie wrócili do działki 129, gdzie znaleźli już kilkunastu robotników. Nadzorca zdołał zgodzić ich około trzydziestu za cenę przeszło dziesięciu dolarów dziennie.

Zresztą była to cena przyjęta w okolicy Bonanzy. Większa część robotników zarabiała od siedmdziesięciu do ośmdziesięciu franków dziennie, wielu też z nich wzbogacało się szybko, nie wydając pieniędzy z taką łatwością, z jaką je zarabiali.

Wysokość płacy nie powinna jednak nas dziwić. W pokładach Sookum naprzykład robotnik zbierał złota wartości sto dolarów na godzinę, otrzymywał zaś zaledwie setną część zarobku.

Jak już mówiliśmy, sposób eksploatowania w działce 129 był dość pierwotny. Narzędzia jednak, które wystarczały wujowi Josias, nie zadowoliły siostrzeńca. Zajął się też natychmiast ich udoskonaleniem, sprowadzając za pośrednictwem nadzorcy dwa „rockers” za wysoką cenę.

„Rocker” – udoskonalona płóczka – jest poprostu pudełkiem długości trzech, szerokości dwu stóp, rodzaj trumny przytwierdzonej do ruchomej belki. Wewnątrz znajduje się rodzaj sita zaopatrzonego w kwadratowy kawałek wełny, które zatrzymuje ziarnka złote, przepuszczając piasek. Na niższej krawędzi sita, poruszanego ruchomą belką, znajduje się nieco rtęci służącej do złączenia się z metalem, o ile on jest za nikły, aby można go zebrać ręką.

Ben Raddle wolałby zamiast „rockera” sprowadzić t. zwany „sluice”, ale ponieważ sprowadzić go sobie nie mógł, więc postanowił go zbudować. Jest to rodzaj kanału z drzewa poprzegradzanego w odstępach sześciocalowych rowkami poprzecznemi. Skoro wrzuci się weń rozwodnione błoto, ziemia i kwarc spływa, a w rowkach zatrzymuje się złoto wskutek swego ciężaru gatunkowego.

Dwie te maszyny są bardzo pomocne w wydobywaniu złota, lecz wymagają urządzenia pompy, któraby doprowadziła wodę do górnej ich krawędzi, co znacznie powiększa ich koszt. O ile chodzi o działki górskie, niekiedy można zużytkować naturalny spadek wody, ale w działkach rzecznych z konieczności należy uciec się do środków mechanicznych pociągających za sobą wielkie koszta.

Tak więc eksploatacja działki 129 rozpoczęła się w pomyślniejszych warunkach.

Summy Skim, filozofując na swój sposób, nie przestawał zwracać uwagi na zapał, z jakim Ben Raddle brał się do pracy.

– Stanowczo – mówił do siebie – Ben’owi udzieliła się panująca tu epidemja i dałby Bóg, aby na mnie nie przyszła kolej! Obawiam się bardzo, żeby jej wyleczyć nie było można nawet po zrobieniu majątku i aby posiadana ilość złota nie okazała się znów niewystarczająca…

Wszelako właściciele działki 129 byli daleko od tego. Może jej ziemia posiadała bogactwa, jak to twierdził nadzorca, w każdym razie dzieliła się niemi skąpo. Dostanie się do warstwy złotodajnej, ciągnącej się w gruncie, wzdłuż Forty Miles Creek, przedstawiało wielkie trudności. Ben Raddle musiał przyznać, że szyby są za mało głębokie i że należy wiercić je dalej. Był to trud niemały w porze roku, w której ściany szybów nie były zmarznięte.

Ale wogóle czy warto było rozpoczynać tę kosztowną pracę i czy nie lepiej byłoby ją zostawić dla syndykatów lub osób prywatnych pragnących nabyć działkę 129? Czy Ben Raddle nie powinien był poprzestać na dotychczasowych swych przyborach?

Wprawdzie przemywanie na miskach przynosiło mu tylko ćwierć dolara. Wobec płacy robotników dochód to był żaden i można było zwątpić o przewidywaniach nadzorcy.

Cały czerwiec był pogodny. Kilka burz, chociaż gwałtownych, przeszło niepostrzeżenie. Praca więc wrzała wzdłuż Forty Miles Creek.

W pierwszych dniach lipca właściciele działki 129 mogli przesłać zaledwie trzy tysiące dolarów do Dawson City, złożonych na ich rachunek w kasach American Trading and Transportation Company.

– Dołożyłbym ze swojej kieszeni, gdyby nie była pusta – mówił Summy Skim – aby żałowali nabycia działki 129. Ale trzy tysiące dolarów!… Będą się z nas śmiali!

– Cierpliwości, Summy, cierpliwości! – odpowiadał Ben Raddle. – Jeszcze się zmieni.

W każdym razie, aby „się zmieniło”, należało działać szybko. Z nadejściem lipca zostały tylko dwa letnie miesiące. Słońce, zachodzące o pół do jedenastej, ukazuje się na horyzoncie o pierwszej zrana. Między wschodem słońca a zachodem wszakże panuje zmrok tak słaby, że gwiazdy podbiegunowe zaledwie są widzialne. W tych warunkach praca mogłaby iść nieprzerwanie przy dwu zmianach robotników. W ten sposób się urządzano po drugiej stronie granicy, na terytorjum Alaski, gdzie Amerykanie rozwijali niesłychaną działalność.

Ku wielkiemu zmartwieniu Ben Raddle’a nie można było wstąpić w ich ślady. Nadzorcy bowiem pomimo usilnych starań udało się zebrać zaledwie czterdziestu robotników.

To samo było na działce 127 bis. Jane Edgerton mogła zebrać zaledwie dziesięciu pracowników, pomimo że nie liczyła się z płacą.

Co wieczór zdawała sprawę Summy Skim’owi i Ben Raddle’owi z rezultatu swych usiłowań. Nie dosięgał on wyniku pierwszej próby, lecz wydajność płóczek nie była mniejsza nad cztery dolary na płóczkę, a nierzadko dochodziła do dziesięciu. W tych warunkach dziesięciu robotników wystarczyłoby do osiągnięcia kilkuset tysięcy franków do końca sezonu.

Ale, niestety, byli oni zajęci oczyszczaniem terenu, a pomimo siły i oddania Patrick’a praca ta posuwała się zwolna. W każdym razie obszar piasku zwiększał się powoli, w miarę jak wyrzucano kamienie na niższą płaszczyznę, i można było przewidywać, że w połowie lipca działka 127 bis dawać będzie swej właścicielce poważne dochody.

Na działce 129 tymczasem horoskopy były mniej pomyślne pomimo usilnej działalności Ben Raddle’a.

Czytelnik się nie zdziwi, zważywszy usposobienie Ben Raddle’a, że inżynier brał nieraz czynny udział w pracy. Nie wzdragał się pomagać swym robotnikom, pilnując ich. Z płóczką w ręku przemywał błoto, a często nawet wprawiał w ruch rocker, podczas gdy Summy Skim oczywiście nie stracił swego spokoju i napróżno Ben Raddle chciał mu udzielić części swego zapału.

vol_34.jpg (156447 bytes)

– I cóż, Summy, nie spróbujesz? – pytał.

– Nie – odpowiadał Summy niezmiennie – nie mam do tego powołania.

– Nie jest jednak rzeczą trudną poruszać płóczką rozrabiając żwir, od którego oddzielają się cząsteczki złote, pozostające na dnie.

– Prawda, Ben. Ale cóż chcesz? Nie mam upodobania do tego zawodu. Nie, nawet gdyby mi płacono dwa dolary za godzinę.

– Jestem przekonany, że miałbyś szczęśliwą rękę! – rzekł Ben z odcieniem żalu.

Pewnego dnia jednak Summy dał się namówić. Posłusznie wziął płóczkę, położył na nią ziemię wydobytą z jednego z szybów i po zmieszaniu jej z wodą – zaczął ją sączyć powoli.

Ale na płóczce nie było ani śladu kruszcu.

– Ani odrobiny! – rzekł. – Nawet tyle, abym mógł zapłacić tytoń do fajki!

Summy zato był szczęśliwy w polowaniu. Pomimo, że przypadek przyprowadzał go prawie zawsze – jak gdyby starał się o to – do działki 127 bis, gdzie tracił wiele cennego czasu, wyczekując aż Jane Edgerton skończy pracę, zawsze wracał z obfitą zdobyczą. Że powodzenie zawdzięczał niezaprzeczonej swej sprawności myśliwskiej, o tem wątpić nie było można. Ale obfitość zwierzyny pokrytej sierścią i pierzem w równinach i wąwozach sąsiednich odgrywała tu również niepoślednią rolę. Łosiów kanadyjskich nie spotykał wcale, zato nieraz w lasach upolował niejednego caribou, zwierzę podobne do renifera. Co do kszyków, kuropatew śnieżnych, kaczek, to było ich tysiące na bagnach obu brzegów Forty Miles Creek. Polowaniem na nie pocieszał się Summy Skim podczas przedłużonego swego pobytu w Klondike, niemniej jednak tęsknił za pełną zwierza okolicą Green Valley.

W pierwszej połowie lipca przemywanie dało lepsze wyniki. Nadzorca natrafił wreszcie na żyłę kruszcową, coraz obfitszą w złoto w miarę jak zbliżała się do granicy. Płóczki rockers wydobywały znaczną liczbę ziarn złota. Pomimo, że nie znaleziono ani jednego większego kawałka, wydajność dwu tygodni sięgała do trzydziestu siedmiu tysięcy dolarów. Przewidywania nadzorcy zaczęły się sprawdzać, pragnienia zaś Ben Raddle’a rosły.

Z rozmów robotników dowiedziano się, że w działce 131 Teksańczyka Huntera nastąpił również zwrot pomyślny, w miarę jak zbliżano się do granicy wschodniej. Nie ulegało wątpliwości, sądząc z coraz bogatszej wydajności warstwy złotodajnej, że w bliskości granicy a może na samej granicy znajduje się jedna tylko bonanza czyli jedno miejsce złotodajne.

Podnieceni tą perspektywą robotnicy obu działek zbliżali się ku sobie. Niebawem musieli się spotkać na granicy państw obu.

Robotnicy Teksańczyka w liczbie trzydziestu ludzi wszyscy byli pochodzenia amerykańskiego. Trudno było o bardziej opłakany zespół. Brutalni, gwałtowni i kłótliwi, o wyglądzie odstręczającym, odpowiadali w zupełności swym panom znanym z najgorszej strony w okolicach Klondike.

Naogół zachodzi różnica między Amerykanami i Kanadyjczykami pracującymi w kopalniach. Ci są zwykle daleko posłuszniejsi, spokojniejsi i bardziej karni. Towarzystwa jednak amerykańskie poszukują chętniej swych ziomków, pomimo ich gwałtowności, pochopności do buntu, codziennych utarczek spowodowanych nadmiarem trunków wyskokowych. Rzadką jest rzeczą, aby dzień jeden upłynął bez interwencji policji na jednej lub drugiej działce. Nierzadko zdarzają się strzały lub pchnięcia sztyletem, nieraz zaś ciosy śmiertelne. Rannych trzeba odsyłać do szpitala w Dawson City i tak już przepełnionego ofiarami nieustających epidemij.

W trzecim tygodniu lipca eksploatacja okazała się jeszcze pomyślniejsza, pomimo że większych kawałków złota nie znaleziono. Ale wreszcie dochód przewyższał rozchody i 20 lipca nowa suma wysokości dwunastu tysięcy dolarów wysłana została na imię pp. Summy Skim i Ben Raddle do kas American Trading and Transportation Company.

Summy Skim zacierał ręce.

– A to się zdziwi p. William Broll!

Nie ulegało już teraz wątpliwości, że dochód całej kampanji dosięgnie stu tysięcy franków. Wartość więc działki wzrosła znacznie, wskutek czego z nabywcami można się było podrożyć.

Działce 127 bis sprzyjały również okoliczności. Po oczyszczeniu niewielkiej części terenu Jane Edgerton zaczęła zbierać owoce swej pracy. Do domku obu kuzynów zaniesiono proszku złotego za trzy tysiące dolarów, skąd miały być wysłane do Dawson City. Według wszelkiego prawdopodobieństwa będzie ona mogła osiągnąć przy końcu eksploatacji sumę pięćdziesięciu tysięcy franków pomimo trudnych i powolnych początków.

W ostatnich dniach lipca Summy Skim wystąpił z propozycją niepozbawioną pozorów słuszności:

– Nie wiem, dlaczego – rzekł – mielibyśmy tu pozostać i dlaczego miss Jane i my nie mielibyśmy sprzedać działek?

– Dlatego, że nie moglibyśmy dokonać transakcji na wygodnych dla nas warunkach przed sprostowaniem granicy.

– Ech! niech djabli porwą sto czterdziesty pierwszy południk! Sprzedaż może również dobrze odbyć się za listownem pośrednictwem w Montrealu w kancelarji notarjusza Snubbin, jak i w Dawson City.

– Lecz nie przy tak sprzyjających warunkach – odparł Ben Raddle.

– Dlaczego? jeżeli miss Jane i my znamy dokładną wartość działki?

– Za miesiąc lub sześć tygodni będzie jeszcze większa – oświadczył inżynier – a wtedy dadzą nam za działkę nie czterdzieści tysięcy dolarów, lecz ośmdziesiąt tysięcy, sto tysięcy!

– Co zrobimy z tem wszystkiem?

– Dobry użytek, bądź pewny – rzekł Ben Raddle. – Czy nie widzisz, że warstwa złotodajna staje się coraz obfitsza, w miarę jak zbliża się ku zachodowi?

– Tak, ale w miarę zbliżania się dojdziemy do działki 131 – zauważył Summy Skim – a skoro robotnicy nasi zetkną się z robotnikami tego rozkosznego Huntera, nie wiem, co zajść może.

Istotnie należało spodziewać się, że przy tem spotkaniu wywiąże się walka niechybnie pomiędzy obu stronami. Już zaczęto grozić sobie wzajemnie, Lorique przemówił się z nadzorcą amerykańskim, rodzajem atlety brutalnego i nieokrzesanego, i należało się obawiać, że groźby zamienią się w czyny wraz z powrotem Huntera i Malone’a. Niejeden kamień został rzucony z tej i drugiej strony… wszelako nie prędzej, aż się przekonano, że nie zawiera ani odrobiny złota…

Lorique wraz z Ben Raddle’m czynili wszystko, aby hamować robotników. Przeciwnie, nadzorca amerykański podburzał ciągle swych robotników i nie opuścił żadnej sposobności, aby szukać zaczepki z nadzorcą kanadyjskim.

Eksploatacja zresztą odbywała się mniej pomyślnie na terenie amerykańskim i narazie działka 129 warta była więcej niż działka 131; zdawało się nawet, że warstwa złotodajna zaczyna się kierować ku południowej stronie, oddalając się od brzegu Forty Miles Creek i były wszelkie dane, że poszukiwania bonanza znajduje się na terytorjum kanadyjskiem.

27 lipca obydwie strony były oddalone od siebie na dziesięć metrów. Przed upływem dwu tygodni dojdą do granicy, Summy Skim z pewną słusznością obawiał się zajścia.

Istotnie w dniu 27 lipca zaszedł wypadek, który osobliwie przyczynił się do pogorszenia sytuacji.

Hunter i Malone zjawili się w działce 131.

 

Rozdział XV

Noc z 5 na 6 sierpnia.

 

a północno-zachodnim obszarze Ameryki, między oceanem Lodowatym a Wielkim, oprócz terytorjum Klondike znajdują się jeszcze inne złotodajne okolice i prawdopodobnie w niedługim czasie nowe pokłady będą odkryte. Przyroda, poskąpiwszy tym stronom bogactw rolnych, obdarzyła je wzamian cennym kruszcem.

Pokłady złotodajne, należące do terytorjum Alaski, są mianowicie położone nawewnątrz krzywej, którą zakreśla Yukon między Klondike i St. Michel, sięgając nią do koła polarnego.

Jedna ich część graniczy z Circle City, miasteczkiem położonem o trzysta siedmdziesiąt kilometrów poniżej Dawson City. Tam bierze początek Birch Creek, dopływ, który wpada do Yukonu w niedalekiej odległości od Fortu tej samej nazwy, znajdującego się na kole polarnem na krańcu południowym zakrętu wielkiej rzeki.

Już ostatnia kampanja dobiegała końca, kiedy rozeszła się pogłoska, że pokłady Circle City równają się pokładom Bonanzy. Wystarczyło to, aby tłum kopaczy podążył w tamtą stronę.

Hunter i Malone byli w tej liczbie. Puściwszy w ruch eksploatację działki 131, wsiedli na parowiec stojący w porcie Yukonu, i podążyli do Circle City, aby zwiedzić okolicę Birch Creek’u. Nie odpowiedziała widać ich oczekiwaniom, powrócili bowiem do działki 131 z postanowieniem zatrzymania się w niej do końca kampanji. Nie omieszkaliby w przeciwnym razie podążyć do Dawson City, aby znalezione złoto zostawić w kasynach i domach gry tego miasta.

– Obecność Huntera nie przyczyni się do spokoju w działkach a szczególnie tych, które znajdują się na Forty Miles – rzekł Lorique do obu kuzynów, dowiedziawszy się o przybyciu Teksańczyka.

– Będziemy mieli się na baczności – odparł Ben Raddle.

– Dobrze panowie zrobią – oświadczył nadzorca – ja ze swej strony robotnikom nakażę ostrożność.

– Czy nie byłoby wskazane zawiadomić policję o przybyciu tych łotrów? – spytał Ben Raddle.

– Musi ona wiedzieć już o nich – rzekł Lorique. – W każdym razie możemy wysłać umyślnego do Fort Cudahy, aby uprzedzić wypadki.

– By God! – zawołał Summy Skim z niezwykłą u niego żywością – pozwólcie, że powiem, iż jesteście zbyt mało pewni siebie. Gdyby osobnik ten okazał się za gwałtowny, potrafimy odpowiedzieć mu jak należy.

– Niech i tak będzie, Summy – rzekł Ben Raddle. – Ale pocóż masz się spotykać z tym człowiekiem?

– Mamy dawne porachunki do załatwienia.

– Zdaje mi się, że nie pozostałeś mu dłużnym – zaprzeczył Ben Raddle, nie chcąc, aby kuzyn narażał się na przykrości. – Stanąłeś w obronie kobiety, i to jest rzecz całkiem naturalna; osadziłeś Huntera jak należy, i ja postąpiłbym tak jak ty; ale tu, gdy idzie o bezpieczeństwo całej działki, pozostawmy to policji.

– A jeśli jej nie będzie? – rzekł Summy nieustępliwie.

– Jeśli jej nie będzie – odezwał się nadzorca – potrafimy obronić się sami, może pan być pewny.

– Ostatecznie – rzekł Ben Raddle – nie jesteśmy tu poto, aby zajmować się oswobodzeniem Forty Miles od tych nędzników, lecz…

– Aby sprzedać działkę – odpowiedział Summy Skim z pewnem podnieceniem, wracając zawsze do swej ulubionej zwrotki.

– Powiedzcie mi, Lorique, czy wiadomo, co słychać z komisją nadgraniczną?

– Mówią, że jest dopiero na południu – rzekł nadzorca – u podnóża góry Elie.

– To za daleko, aby udać się do niej.

– Zbyt daleko. Trzeba wracać do Skagway…

– Przeklęty kraj! – zawołał Summy Skim.

– Słuchaj, Summy – odezwał się Ben Raddle, kładąc rękę na ramieniu kuzyna. – Musisz uspokoić się trochę. Idź na polowanie, zabierz Neluta i przynieś nam dzisiaj dobrej zwierzyny. Przez ten czas będziemy poruszali rocker’em, starając się zebrać plon obfity.

– Kto wie? – wtrącił nadzorca. – Dlaczegoż nie miałoby się nam zdarzyć to, co zdarzyło się w październiku 1897 r. pułkownikowi Earvay w Cripple Creek?

– A co zdarzyło się temu pułkownikowi? – spytał Summy Skim.

– Znalazł on w swej działce na głębokości siedmiu stóp tylko sztabę złota wartości sto tysięcy dolarów.

– Peuh! – odezwał się Summy tonem pogardliwym.

– Bierz strzelbę, Summy – rzekł Ben Raddle. – Poluj do wieczora i strzeż się niedźwiedzi!

Summy Skim nie miał nic lepszego do roboty, niż iść za radą kuzyna. Neluto i on podążyli wąwozem, a w kwadrans później rozlegał się odgłos ich strzałów.

Ben Raddle zaś wrócił do swej pracy, nakazawszy robotnikom nie zwracać uwagi na zaczepki działki 131. Tego dnia wszakże nie zaszło nic szczególnego w obu działkach.

Podczas nieobecności Summy Skim’a Ben Raddle miał sposobność ujrzenia Huntera i Malone’a. Linja graniczna, ciągnąca się dotychczas na swem dawnem miejscu, przechodziła koło wąwozu, dążąc na południe. Domek Teksańczyków stał naprzeciwko domku Lorique’a na przeciwległej stronie. Ben Raddle przeto mógł widzieć ze swego pokoju Huntera i jego towarzysza przechadzających się po działce 131. Nie starając się zwrócić ich uwagi na siebie, ani również kryć się przed nimi, stał oparty o krawędź okna parterowego domku.

Hunter i Malone zbliżyli się do granicznego słupa, rozmawiając z ożywieniem. Rzuciwszy spojrzenie na rzekę i sąsiadujące z nią działki, zbliżyli się do wąwozu. Że byli w złych humorach, o tem wątpić nie było można, gdyż wydajność działki 131 od początku kampanji była jedną z najgorszych, gdy działka graniczna dawała znaczny dochód.

Hunter i Malone szli wzdłuż wąwozu, tak że niebawem znaleźli się prawie na wysokości domku. Stąd spostrzegli Ben Raddle’a który udawał, że nie zwraca wcale na nich uwagi, pomimo że widział doskonale, iż szukali z nim zaczepki, wymachując groźnie rękami i podnosząc głos nadmiernie. Skoro się oddalili, zbliżył się do nadzorcy poruszającego płóczką.

– Widział ich pan? – zagadnął Lorique.

– Widziałem, ale nie myślę zwracać uwagi na ich zaczepki.

– Pan Skim wydaje mi się mniej cierpliwy…

– Będzie musiał jednak uspokoić się – oświadczył Ben Raddle. – Powinniśmy udawać, iż nie znamy tych ludzi wcale.

Dni następne upłynęły bez wypadku, Summy Skim, zachęcany przez kuzyna, wyruszał wczesnym rankiem na polowanie wraz z Indjaninem, wracając dopiero po południu. Robotników jednak było coraz trudniej utrzymać w pewnej od siebie odległości, gdyż z postępem pracy zbliżali się coraz bardziej do słupów granicznych. Już niebawem miała nadejść chwila, w której, jak mówił nadzorca, mieli się spotkać „kilof z kilofem, motyka z motyką”. Najmniejszy sprzeciw wywołać mógł spór, a od sporu do utarczki, od utarczki do bójki był krok tylko. Któż zdolny byłby ich powstrzymać? A przytem czy Hunter i Malone nie postarają się wywołać zamieszek i w innych działkach amerykańskich? Można było spodziewać się wszystkiego po tych łotrach, a w takim razie policja z Fort Cudahy byłaby zupełnie bezsilna.

Dwie doby upłynęły spokojnie. Teksańczycy nie pokazywali się zupełnie. Może zwiedzali pokłady Forty Miles Creek położone na terytorjum Alaski, dość że pomimo kilku przemówień między robotnikami nie zaszło nic godniejszego zaznaczenia. Przez następnych trzy dni Summy nie mógł chodzić na polowanie z powodu niesprzyjającej pogody. Deszcz lał chwilami potokiem i z konieczności musiano siedzieć w domku. Przemywanie piasku stawało się wtedy bardzo trudne; szyby pełne były wody, która rozlewając się po powierzchni działki, tworzyła grubą warstwę błota, sięgającego po kolana.

Dwaj kuzynowie skorzystali z tych wolnych chwil, aby zważyć wydobyte złoto i ułożyć je w workach. W przeciągu ostatnich dwu tygodni wydajność działki 129 zmniejszyła się nieco. Posyłka jednak do Dawson City nie wynosiła mniej niż dziesięć tysięcy dolarów.

Przeciwnie eksploatacja Jane Edgerton przynosiła coraz większe dochody tak, że w krótkim czasie mogła ona dołączyć do posyłki swych sąsiadów sumę dwunastu tysięcy dolarów.

Pracę podjęto dopiero 3 sierpnia po południu. Po dżdżystym ranku niebo wyjaśniło się pod wpływem południowo-wschodniego wiatru. Ale należało się spodziewać burz, które w tym miesiącu bywają straszne, sprawiając wielkie szkody.

Tego dnia Teksańczycy powrócili z wycieczki. Zamknęli się natychmiast w swym domku, ukazując się dopiero 4 sierpnia.

Summy Skim, korzystając z pogody, wybrał się na polowanie. Doniesiono mu, że kilka niedźwiedzi pokazało się w dole, Summy zaś marzył o podobnem spotkaniu. Nie byłoby ono zresztą pierwszem dla niego; niejedno z tych zwierząt padło od jego kuli w Green Valley.

Tego dnia Lorique miał szczęście. Kopiąc dołek prawie u granicy działki, natrafił na kawałek złota wartości co najmniej czterystu dolarów, czyli dwu tysięcy franków francuskich. Nadzorca nie mógł powstrzymać swej radości i z całych sił zaczął zwoływać towarzyszy.

Robotnicy i Ben Raddle przybiegli, a zobaczywszy kawałek złota, wielkości orzecha, tkwiący w odłamku kwarcu, krzyknęli z podziwu.

W działce 131 zrozumiano o co chodzi. Zawrzał tam gniew, zresztą całkiem zrozumiały, gdyż od jakiegoś czasu robotnicy amerykańscy nie mogli natrafić na miejsce złotodajne i praca ich stawała się coraz bardziej jałową i kosztowną.

Wśród zgiełku dał się słyszeć zjadliwy głos Huntera:

– Czy tylko te psy z łąk Far West’u mają być szczęśliwi!

W ten sposób wyrażał się o Kanadyjczykach.

Ben Raddle usłyszał obelgę.

Zdobywszy się na milczenie, odwrócił się od grubjańskiego osobnika, ruszając ramionami na znak pogardy.

– He, tam – wołał Teksańczyk – muszę z panem pomówić, panie z Montrealu.

Ben Raddle milczał.

– Cóż ma mnie wstrzymywać! – wołał dalej Hunter.

vol_35.jpg (128407 bytes)

I z temi słowy chciał się rzucić w stronę Ben Raddle’a, lecz Malone go powstrzymał. Nie przeszkodziło to jednak, że robotnicy dwu działek grozili sobie ruchami i głosem, z czego można było rokować, iż walka rozpocznie się niebawem.

Tego wieczora Summy Skim powrócił z polowania w najlepszym nastroju, gdyż udało mu się zabić niedźwiedzia, wprawdzie nie bez przygody, o której ze szczegółami opowiedział Ben Raddle’owi Inżynier przemilczał zajście z Hunterem, więc po wieczerzy położyli się niebawem i Summy zasnął twardym snem myśliwego.

Nazajutrz robotnicy mieli się spotkać u granicy działek. Co z tego miało wyniknąć? Czy Hunter i Malone będą znów szukali zaczepki i podburzą swoich pracowników? Było to wielce prawdopodobne.

A tu ku wielkiemu zmartwieniu Ben Raddle’a Summy nie wybierał się na polowanie. Pogoda była niepewna; gęste chmury nadciągały z południo-wschodu. Burza wisiała w powietrzu.

Cały ranek część robotników zajęta była przemywaniem, druga zaś pod kierownictwem Lorique’a kopała ziemię prawie na granicy dwu posiadłości.

Do południa szło wszystko w porządku. Oprócz kilku złorzeczeń obustronnych, na które nadzorcy nie zwracali uwagi, nie doszło do żadnego poważniejszego starcia.

Niestety, po południu rzeczy wzięły inny obrót. Hunter i Malone przechadzali się po swojej działce, dwaj zaś kuzynowie – po swojej.

– Co? ci łotrzy już są zpowrotem? – odezwał się Summy Skim. – Nie widziałem ich jeszcze… A ty, Ben?

– Owszem… wczoraj – odpowiedział wymijająco Ben Raddle. – Zrób tak jak ja. Nie zajmuj się nimi.

– Ależ spoglądają na nas w sposób, który mi się wcale nie podoba…

– Nie zwracaj na nich uwagi.

Teksańczycy zbliżyli się. Ale ponieważ zaczepnym ich spojrzeniom nie towarzyszyły obelżywe słowa, więc Summy Skim mógł udawać, że ich nie dostrzega.

Tymczasem robotnicy nie przestawali pracować po obu stronach granicy, oczyszczając grunt, zbierając błoto, aby je zanieść do przemywania. Byli już tak blisko, że dotykali się motyką i kilofem.

O godzinie piątej, zanim się opatrzono, dały się słyszeć gwałtowne krzyki. Ben i Summy z jednej, Hunter i Malone z drugiej strony przybiegli, spotykając się wzajemnie.

Robotnicy obu działek przerwali pracę, głosząc zwycięstwo. Bonanza była odkryta. Już przy ostatniem przemywania piasku wydajność złota przewyższała wartość stu dolarów, kiedy na dnie wgłębienia odkryto bryłę złota wartości co najmniej dwu tysięcy dolarów, na którą położyli nogę obaj dozorcy równocześnie.

– Do nas należy! – wołał Hunter zasapany.

– Nie, nie! – zaprzeczał Lorique, nie puszczając sztaby.

– Do ciebie, psie?… Spójrz na słup. Zobaczysz czy nie na moim stoisz gruncie!

Spojrzawszy na linję demarkacyjną, oznaczoną dwoma sąsiedniemi słupami, Lorique stwierdzić musiał, że w przystępie gorliwości, przekroczył granicą i westchnąwszy, chciał już ustąpić, gdy Ben Raddle wmieszał się w rozmowę:

– Jeżeli przekroczyliście granicę, Lorique’u, – rzekł głosem spokojnym – to dlatego że została przesunięta tej nocy. Wszyscy mogą się przekonać, że słupy nie stoją na swoich miejscach, ale o metr na wschód.

Istotnie. Szereg słupów tworzył linję łamaną, zakreślając ku wschodowi kąt na wysokości obu działek.

– Złodzieju! – zawył w twarz Hunterowi nadzorca.

– Złodzieju, ty sam! – krzyknął Hunter, rzucając się na Kanadyjczyka, który upadł zaskoczony znienacka.

Summy Skim podbiegł ku nadzorcy przytrzymywanego przez Huntera. Ben Raddle wślad za kuzynem chwycił za gardło nadbiegającego Malone. W mgnieniu oka Lorique był oswobodzony, a Hunter zkolei powalony został na ziemię.

Wtedy powstał chaos niesłychany. Motyki i kilofy, zamieniwszy się w silnych rękach na straszną broń, groziły wylewem krwi, gdyby straż policyjna, obchodząca w tej chwili Forty Miles, nie była się zjawiła w porę.

Dzięki tem u oddziałowi, złożonemu z pięćdziesięciu ludzi odważnych, utarczka została przerwana.

Ben Raddle zagadnął pierwszy Huntera, któremu złość odebrała mowę.

– Jakiem prawem chciał pan przywłaszczyć sobie nasze dobro?

– Twoje dobro – zawył grubjańsko Hunter – schowaj sobie twoje dobro… Nie będziesz się niem cieszył długo!

– Spróbuj mi je odebrać – pogroził Summy, zaciskając pieści.

– O! z tobą – wrzeszczał Hunter pieniąc się – mamy jeszcze porachunki do załatwienia.

– Kiedy zechcesz – rzekł Summy Skim.

– Kiedy zechcę!… A zatem!…

Hunter przerwał nagle. Jane Edgerton poprzedzona przez Patricka, wracała z całodziennej pracy do działki 129. Usłyszawszy niezwykły hałas, zbliżała się szybkim krokiem do miejsca zgiełku, Hunter poznał ją natychmiast.

– A – rzekł, drwiąc – wszystko się tłumaczy. Dzielny obrońca kobiet bronił własnej sprawy.

– Nędzny tchórzu! – zawołał oburzony Summy.

– Tchórzu!

– Tak, tchórzu – powtarzał Summy Skim, tracąc panowanie nad sobą – i to zbyt podły, aby przyjąć wyzwanie.

– Zobaczysz! – zawył Hunter. – Znajdę cię!

– Kiedy będziesz chciał – odparł Summy Skim. – Choćby jutro.

– Tak, jutro! – rzekł Hunter.

Skoro policja przeniosła słupy na dawne miejsce, robotnicy musieli wrócić do swych dawnych stanowisk. Lorique zaś zabrał z triumfem wspaniałą zdobycz, która wywołała całą kłótnię.

– Summy – rzekł Ben Raddle – nie możesz się bić z tym łotrem.

– A jednak będę.

– Nie, Summy, nie będziesz.

– Będę, mówię ci, a jeżeli uda mi się wpakować mu kule w łeb, będzie to najpiękniejszy czyn myśliwski mego życia. Polowanie na wstrętną bestję.

Pomimo wszelkich wysiłków Ben Raddle nie mógł wpłynąć na postanowienie kuzyna. Zniechęcony zwrócił się do Jane Edgerton o pomoc.

– Miss Jane! – zawołał Summy. – Właśnie dla niej pojedynek ten jest potrzebny, Hunter ją poznał i będzie ją prześladował.

– Ależ ja nie potrzebuję, aby się mną opiekowano – odezwała się Jane prostując swą wątłą postać.

– Dajcie mi pokój – zawołał zrozpaczony Summy. – Chyba jestem o tyle dorosły, abym wiedział, co mam robić. A w tej chwili mam…

– Co?

– Jeść obiad tylko – oświadczył Summy Skim, siadając z taką energją, że stołek rozleciał się na trzy części.

Nieprzewidziana klęska miała przeszkodzić, a przynajmniej opóźnić rozwiązanie palącej tej sprawy.

Powietrze tego dnia stawało się z godziny na godzinę cięższe. Około siódmej, w atmosferze, przesiąkniętej elektrycznością, zaczęły się pojawiać błyskawice, a odgłos gromu dał się słyszeć na południo-wschodzie. Pomimo że słońce było wysoko, ciemności zasłoniły horyzont.

Po południu zauważono w niektórych działkach zjawiska niepokojące, jak głuche drgania podziemne, którym towarzyszyły przeciągłe odgłosy i wytryski gazów siarkowych z niektórych szybów. Nie ulegało wątpliwości, że żywioły podziemne dały znać o sobie.

O godzinie pół do jedenastej w chwili gdy w domku działki 129 miano się układać do snu, dało się odczuć silne wstrząśnienie.

– Trzęsienie ziemi! – zawołał Lorique.

Zaledwie wymówił te słowa, gdy domek przewrócił się, jak gdyby zabrakło mu fundamentów.

Wielkie szczęście, że mieszkańcy zdołali zeń wybiec.

Natomiast co za widok ukazał się ich oczom!

Grunt działki znikał pod gwałtowną powodzią. Wody rzeki, wystąpiwszy z brzegów płynęły poprzez pokłady, torując sobie nowe łożysko.

Zewsząd słychać było krzyki bólu i rozpaczy. Robotnicy, zaskoczeni w swych szałasach, ratowali się ucieczką przed ogarniającą ich powodzią. Drzewa wyrwane z korzeniami, lub złamane, płynęły z szybkością pociągu.

Powódź zbliżała się do zwalonego domku. Jeszcze sekunda, a woda go zaleje.

– Uciekajmy! – zawołał Summy Skim i, porywając Jane Edgerton w ramiona, rzucił się z nią ku pochyłości.

W tej chwili pień brzozy uderzył Ben Raddle’a, łamiąc mu nogę poniżej kolana. Lorique i Neluto, spieszący mu z pomocą, przewróceni zostali zkolei. Wszyscy trzej byliby zginęli, gdyby nie Patrick. Podczas gdy powracający Summy unosił na swych plecach kuzyna, olbrzym schwycił nadzorcę i sternika i pewny siebie, jak skała wśród rozszalałych wód, prowadził ich zdala od fali.

Po chwili wszyscy byli ocaleni. Przy odblasku błyskawic klęska występowała w całej swej grozie.

Domek znikł, a z nim skarby dwu kuzynów i Jane Edgerton. Pagórek, przez który przechodziła rano i wieczór, zmienił swoje zarysy. Obijała się o niego cała masa wód, pokrywająca na kilometr długości prawy brzeg Forty Miles Creek.

Wraz z dwudziestu innemi działkami przykryta została własność dwu kuzynów i Jane Edgerton warstwą wody wysokości dziesięciu metrów.

Napróżno spadkobiercy Josias Lacoste’a przebyli tysiące kilometrów, aby wyzyskać jak najkorzystniej działkę 129; spuścizna znikła na zawsze. Działka 129 już nie istniała.

Poprzednia częśćNastępna cześć