Poprzednia część

 

 

Jules Verne

 

Keraban uparty

 

(Rozdział XIII-XVI)

 

 

Przekład J.[oanna] B.[elejowska]

101 ilustracji i jedna mapa Benetta

w "Przyjaciel Dzieci"

Warszawa, 1883-1884

ker_02.jpg (38392 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

Część DRUGA

 

 

[Rozdział XIII]

ker_93.jpg (161758 bytes)

a szczycie skały sterczącej po przeciwnej stronie pieczary, czołgał się jakiś człowiek, widocznie chcąc z jej skraju rozpatrzéć się po obozowisku. Łatwo było odgadnąć, że musiał być w zmowie z przewodnikiem.

Keraban musiał teraz przyznać, że domysły Ahmeta najzupełniej były uzasadnione i w pierwszej chwili uniesienia, Keraban pochwycił za strzelbą i wycelował do szpiega, który poważył się podsunąć tuż przed obozowisko. Dość było sekundy czasu aby szpieg ów padł śmiertelnie ugodzony, ale mogłoby to także ostrzedz nieprzyjaciela.

– Zatrzymaj się, stryju! rzekł Ahmet cicho, powstrzymując jego rękę.

– Co ty robisz Ahmecie…

– Wystrzał mógłby ściągnąć natychmiastową napaść… a co do tego szpiega, trzebaby dostać go żywcem, aby się dowiedziéć z czyjego polecenia działa.

– A jakże go pochwycić?

– Spuść się na mnie, stryju.

I zwrócił się na lewo, aby obszedłszy skałę, wspiąć się na nią z przeciwnej strony; Keraban i Nizib stali aby w razie potrzeby pośpieszyć mu na ratunek.

Szpieg doczołgał się do brzegu skały i wysunął głowę, aby korzystając ze światła księżycowego, dojrzéć wejście do pieczary. Po pewnym czasie Ahmet ukazał się na najwyższej płaszczyźnie, i także czołgając się ostrożnie, podsunął się ku szpiegowi który nie mógł go widziéć.

W tejże chwili Amazya ukazała się w otworze pieczary; wstała miotana jakimś niepojętym niepokojem. Nie mogła zasnąć jakby przeczuwała że coś stało się nadzwyczajnego.

Spostrzegłszy Amazyą Keraban skinął na nią aby natychmiast cofnęła się do pieczary – ale nie zrozumiała go, a spojrzawszy w górę spostrzegła Ahmeta, który w tej właśnie chwili zerwał się na nogi. Krzyknęła przerażona.

Usłyszawszy jej krzyk, szpieg zerwał się prędko, a spostrzegłszy Ahmeta rzucił się na niego i już miał go ugodzić nożem w piersi; gdy nagle Keraban strzelił i morderca padł bez życia na skałę.

Na odgłos strzału, wszyscy wybiegli z pieczary prócz przewodnika. Keraban podnosząc strzelbę w górę, wołał radośnie; to mi dopiero strzał!

Ahmet zbliżył się do szpiega:

– Nie żyje, rzekł, a tak pragnąłem pochwycić go żywcem!

Nedia która nadeszła, spojrzawszy zawołała.

– Ależ… ten człowiek… jest to…

Amazya przysunęła się prędko:

– Tak… tak… to on!… To Yarhud!… zawołała. To kapitan Guidary!

– A! więc miałem słuszność! rzekł Ahmet!

– O tak… rzekła znów Amazya; to ten sam nędznik który nas porwał z willi mego ojca!

– I ja go teraz poznaję! zawołał Ahmet, On to przed samym moim odjazdem zachęcał nas do kupna różnych materyi! Lecz niezawodnie nie sam tu przybył – ciągnie pewnie za nim cała banda złoczyńców, którzy aby nam odjąć możność puszczenia się w dalszą drogę, uprowadzili konie.

– Ale z czyjego polecenia działał Yarhud? zapytał Keraban.

– Gdyby żył, potrafilibyśmy wymódz na nim wyznanie, rzekł Ahmet.

– Może ma przy sobie jakie papiery objaśniające? rzekła Amazya.

– Ah! prawda; trzeba przeszukać kieszenie! zawołał Keraban.

Ahmet pochylił się nad zwłokami Yarhuda, a Nizib świecił mu przyniesioną z pieczary latarką.

– Jest jakiś list! zawołał Ahmet, wyjmując papier z kieszeni kaftana.

List zaadresowany był do jakiegoś Skarpanta.

– Czytaj prędko, Ahmecie! wołał Keraban, nie mogąc zapanować nad swą niecierpliwością.

ker_94.jpg (173211 bytes)

Ahmet rozłożył list i zaczął czytać co następuje.

„Uprowadziwszy konie karawany, jak tylko Keraban i towarzysze jego zasną w pieczarze do której wprowadzi ich Skarpant…

– Skarpant! krzyknął Keraban… tak więc nazywał się ten zdrajca nasz przewodnik!…

– A więc nie podejrzewałem go niesłusznie! rzekł Ahmet; i czytaj dalej:

„Niech Skarpant da znać podnosząc w górę zapaloną pochodnię, a lndzie moi napadną na nich w wąwozie Nerrisa.”

– Któż jest podpisany na tym liście? spytał Keraban.

– Podpisany jest… Saffar!

– Saffar!… Saffar!… więc to on był…

– Nie inaczej, odrzekł Ahmet. To ten zuchwały pyszałek którego spotkaliśmy na plancie kolei w Poti, a który niezadługo potem odpłynął do Trebizondy… Tak, on to kazał porwać Amazyę, i za jaką bądź cenę pragnie ją znów pochwycić…

– Aha! mości Saffar, krzyknął Keraban zaciskając pięście, niechno tylko spotkam cię kiedy!

– Gdzież się jednak podział ten nędznik, Skarpant? spytał Ahmet.

Brunon wpadł do pieczary, lecz go w niej nie było; wybiegł zaraz wołając:

– Musiał uciec innem wyjściem!

I tak było rzeczywiście. Widząc że zdrada jego się wykryła, Skarpant uciekł innym, znanym mu w głębi pieczary otworem.

Teraz więc znali już wszelkie szczegóły tej zbrodniczej intrygi, czujność Ahmeta udaremniała niecne manewra; odkryto zdradę, poznano zbrodnicze zamiary Saffara. Nie usuwało to jednak niebezpieczeństwa, gdyż napad mógł nastąpić lada chwila, Ahmet też ze zwykłą sobie stanowczością zamierzał przedsięwziąć możliwe środki ratunku.

– Nie ma innej rady, rzekł, tylko trzeba nam co prędzej opuścić wąwozy Nerrisa, bo jeśliby napadli by na nas w tych ciasnych zaułkach otoczonych wysokiemi skałami, ani jeden z nas nie uszedłby z życiem.

– Chodźmy więc odrzekł Keraban. Brunonie, Nizibie i ty panie Yanar, czy broń wasza jest w porządku.

– Tak panie, odpowiedzieli jednocześnie Nizib i Brunon.

– Licz na mnie i na siostrę moją, panie Keraban, a zobaczysz jak umiemy walczyć, rzekł Yanar.

– O tak, zawołała odważna Kurdystanka, okazałym ruchem wysuwając jatagan; nie zapomnę ani na chwilę, licz na nas jak na siebie.

Już wszyscy mieli opuścić wąwóz i wyjść na poblizką płaszczyznę, gdy w tem, Brunon, nader oględny kiedy chodziło o żywność, odzwał się nagle:

– Ale przecież nie zostawimy tn osła ciągnącego cały zapas żywności.

– Naturalnie, potwierdził Keraban, dlaczegóż nie mielibyśmy zabrać mego faworyta. I przysuwając się do zwierzęcia, ujął przywiązujący go postronek, wołając, pójdźże!

Osieł ani się ruszył.

– Pójdziesz ty czy nie? krzyknął szarpnąwszy go mocno.

Osieł jak wiadomo już z natury swej nadzwyczaj uparty, nie ruszył się z miejsca.

– Popchnij go, Nizibie, rzekł Keraban.

Nizib i Brunon popychali go z tyłu, ale osieł cofał się zamiast iść naprzód.

– Aa! upierasz się! krzyknął Keraban, nie żartem rozgniewany.

– Masz tobie, szepnął Brunon, trafiła kosa na kamień!

– Co upierasz się!… nie słuchasz mnie!… wołał Keraban szarpiąc osła.

– Pan twój znalazł równego sobie! rzekł Brunon do Niziba, zniżając głos.

– Nie przypuszczałem że to jest możebnem, odrzekł tenże.

Stryju! zawołał zniecierpliwiony Ahmet, śpieszmy się, niech licho weźmie osła z całym jego pakunkiem.

– Co, ja!… ja miałbym mu ustąpić!… krzyknął Keraban. Ciągnijcie go za ogon w przeciwną stronę, to pójdzie naprzód. To już taka sprzeczna natura osła zawsze na swojem postawić.

– Zupełnie jak u twego pana, szepnął Brunon do Niziba, który w milczeniu potwierdził to i uśmiechnął się skrycie. Operacya z ogonem powiodła się jak najlepiej, osieł szarpany za niego z gniewem rzucił się w drogę.

– Dowcipny pomysł! rzekł Van Mitten.

– Ale tylko z osłem skuteczny, potwierdził Keraban jakoś niezwykle cienkim głosem.

Teraz już wszyscy w ścisłym szeregu opuścili obozowisko, w którem walka byłaby dla nich nader niekorzystną.

– Mówisz, Ahmecie, że ten Saffar jest to ten sam zuchwalec przez upór którego powóz mój został roztrzaskany na kolei żelaznej w Poti? zapytał Keraban

– Tak, mój stryju, ale przede wszystkiem, jest to nędznik który kazał porwać Amazyę, a więc do mnie on należy i ja wymierzę mu zasłużoną karę.

Pomścimy się na nim, kochany synowcze, odrzekł Keraban, i niech nam Allach dopomaga.

ker_95.jpg (159961 bytes)

Zaledwie pięćdziesiąt kroków oddalili się od wąwozu, już napastnicy ukazali się na szczycie skały. Krzyki i wystrzały rozległy się w powietrzu.

Niepodobna więc już było opuścić wąwozu i lepszego na wysokiej płaszczyźnie zająć stanowiska. Siepacze Saffara, w liczbie dwunastu i pod jego dowództwem, rozpoczęli napad, korzystniejsze zajmując stanowisko.

– Kobiety w środek!… krzyknął Ahmet.

I natychmiast Amazya, Nedja i Sarabula ścisnęły się w gromadkę, którą otoczyli: Keraban, Ahmet, Van Mitten, Yanar, Brunon i Nizib. Tak sześciu mieli bronić się przeciw dwunastu, i to jeszcze zajmujących lepsze stanowisko.

Bandyci spadli na nich jak lawina, przeraźliwe wydając krzyki.

– Brońmy się póki życia stanie! krzyknął Ahmet.

Rozpoczęła się walka. Brunon i Nizib najpierwsi zostali ranni, nie ustępując jednak z placu walczyli odważnie, równie jak nieustraszona Kurdystanka, ciągle dająca ognia ze swoich pistoletów.

Widocznie bandyci mieli rozkaz posługiwania się teraz tylko białą bronią, z obawy aby strzał jakiś nie ugodził w Amazyę; i dlatego, w pierwszych chwilach, pomimo przeważającej siły, walka niekorzystną była dla nich; kilku padło ciężko rannych. Wtedy dwóch groźnych zapaśników ukazało się na placu boju.

Byli to Saffar i Skarpant.

– Ach! zbój!… to ów nędznik spotkany na kolei! krzyknął Keraban.

I kilkakrotnie wycelował broń ku niemu ale nie dopuścili tego nacierujący bandyci, którym bronić się musiał. Wszyscy walczyli odważnie i z wielką przytomnością, pomimo jednak tego, nie mogli odeprzéć znacznie przeważającej siły i coraz więcej przypierani do skał, znużeni, coraz słabszy stawiali opór.

Dostrzegł to Saffar.

– Dalej Skarpancie! krzyknął wskazując Amazyę.

ker_96.jpg (161040 bytes)

– Teraz nam się nie wymknie, zawołał Skarpant i korzystają z zamieszania pochwycił Amazyę chcąc ją uprowadzić. Ahmet poskoczył za nim, ale kilku bandytów zagrodziło mu drogę, i musiał toczyć z nimi walkę. Yanar próbował wydrzéć Amazyę z rąk Skarpanta, ale daremnie – bandyta uciekł z nią ku wąwozowi. Postrzegł to Keraban, i wymierzył do niego tak celnie, że trafiony pociskiem padł puszczając Amazyę.

– Skarpant zginął!… pomścijmy śmierć jego! krzyknął jeden z bandytów.

I wszyscy tak zacięcie rzucili się na Kerabana i małą jego gromadkę, iż zaledwie bronić się mogli, Saffar pochwycił Amazyę.

– Odwagi!… brońmy się!… krzyknął Keraban; czuł przecież że byli zgubieni.

W tem strzał dany z wysokości skały, powalił na ziemię jednego z bandytów. Za tym pierwszym rozległy się inne wystrzały; znów padło kilku; popłoch powstał pomiędzy nimi.

Saffar przystanął na chwilę, chcąc zdać sobie sprawę z tego co zaszło. Czyżby Kerabanowi i jego towarzyszom przybywała niespodziewana pomoc?

Korzystając z pomięszania Saffara, Amazya wyrwała się z rąk jego, i w tejże chwili zawołała radośnie.

– Mój ojciec!… mój ojciec!…

Jakoż rzeczywiście był to bankier Selim, przybywający na pomoc małej karawany na czele 20 ludzi.

– Ratujmy się jak to może!… krzyknął dowódzca bandytów, uciekając pierwszy i wpadł do pieczary a za nim reszta bandy, aby drugim jego otworem uciec z wąwozu.

– Nędznicy!… tchórze!… krzyczał Saffar i rzucił się ku Amazyi, ale w tejże chwili Ahmet przyskoczył ku niemu. Saffar strzelił i chybił, ale za to trafił Saffara. Keraban nie tracąc zimnej krwi. Saffar zachwiał się i upadł, wydając ostatnie tchnienie.

Tak więc zostali ocaleni, i zaledwie kilku lekkie odniosło rany. A też wszyscy walczyli dziennie, nawet odważna Kurdystanka, której pistolety nie próżnowały podczas walki. Jednak męztwo ich i odwaga byłyby daremne, gdyby Selim z licznym orszakiem nie przybył im na pomoc.

– Mój ojciec!… mój dobry ojciec!… wołała Amazya, rzucając się w objęcia Selimowi.

– Więc to ty!… ty stary mój przyjacielu!… rzekł Keraban.

– Tak, ja w mej własnej osobie, odpowiedział bankier.

– Ale jakiż szczęśliwy wypadek?…

To nie żaden przypadek, odpowiedział; dawno już byłbym się udał na poszukiwanie córki, gdyby ów nędznik który porwał ją z mojej willi, nie był mnie ranił dość ciężko, że dopiero nie dawno przyszedłem do siebie. Odebrawszy więc przed kilku dniami depeszę Ahmeta…

– Depeszę!… zawołał Keraban, uderzony tym wyrazem.

– Tak, odrzekł bankier, depeszę wysłaną z Trebizondy.

Keraban zmarszczył brwi i ostro spojrzał na Ahmeta.

– Stryjeczku! zawołał Ahmet rzucając mu się na szyję, pierwszy raz bez twojej wiedzy wysłałem telegram, i przyznaj żem dobrze zrobił.

– No, na ten raz, złe wyszło na dobre, odrzekł kiwając głową, tylko nie waż się zrobić tego drugi raz.

– Dowiedziawszy się więc z tej depeszy, że nie jesteście jeszcze zupełnie bezpieczni, udałem się niezwłocznie do Skutari, i zabrawszy z sobą dwudziestu dzielnych ludzi, puściłem się wybrzeżem, po drodze dowiedziałem się że karawana wasza skręciła w wąwozy…

– I w sam czas przybyłeś, kochany Selimie, rzekł Keraban, gdyby nie twoja pomoc, bylibyśmy zgubieni.

Blask jutrzenki zaczął świtać na horyzoncie, pierwsze promienie słońca zaróżowały obłoki.

– Czy ten Skarpant nie odciągnął nas daleko od Skutari? zapytało Ahmet.

– Nie, odrzekł Selim, jesteśmy tu tylko o kilka mil od morza. Tam to są wybrzeża Bosforu, dodał wskazując ku północo-zachodowi.

– Wybrzeża Bosforu, zawołał Ahmet.

I wszyscy weszli na płaszczyznę roztaczającą się na wysokiej skale po nad wąwozem Nerissa.

– Patrzcie!… patrzcie!… zawołał Selim.

I ujrzeli piękny fenomen naturalny; skutkiem obicia ukazały im się w oddali upragnione wybrzeża Bosforu. W miarę powstawania dnia, miraż uwydatniał stopniowo przedmioty poniżej horyzontu. Zdawało się że wzgórza okrążające krańce płaszczyzny, zasuwały się w ziemię jakby teatralna dekoracya.

– Morze!… morze!… wołał Ahmet.

Morze znajdowało się rzeczywiście o mil kilka, widok jego był wynikiem mirażu.

– Morze! powtarzał Keraban. Lecz jeźli nie są to wybrzeża Bosforu, jeźli jesteśmy jeszcze daleko od Skutari, a dziś 30 września i ostatni termin.

– O, to Bosfor, to Skutari! wołał Ahmet.

Fenomen uwydatnił się zupełnie, i dokładny szkic miasta wzniesionego w amfiteatr, rysował się na dalszych planach horyzontu.

– Ach, tak… tak… to Skutari, to jego panorama panuje nad cieśniną, mówił Keraban… Ot tam, meczet Buyuk-Dżami.

I rzeczywiście było to Skutari, które Selim opuścił przed trzema godzinami.

– Dalej w drogę! wołał Keraban; a jako prawowierny muzułmanin, w każdym objawie uznający wielkość Boga, zwrócił się ku wschodzącemu słońcu, wołając: Ilah il Allah!

Za chwilę cała karawana puściła się w drogę, a w cztery godzin później, tegoż 30 września będącego już ostatnim terminem odbycia ślubu Ahmeta i Amazyi, Keraban i towarzysze jego, odbywszy tak długą podróż wzdłuż wybrzeży morza Czarnego, wstępowali na wyżyny Skutari, witając radosnemi okrzykami wybrzeża Bosforu.

 

[Rozdział XIV]

ker_97.jpg (150377 bytes)

prześlicznem położeniu, na pochyłości wzgórza na którem roztacza się Skutari, wznosiła się piękna villa Kerabana.

ker_100.jpg (161074 bytes)

Skutari, to azyatyckie przedmieście Konstantynopola, a starożytne Chrysopolis, ze swemi meczetami pokrytemi złoconemi dachami, z dzielnicami w których mieści się piędziesięciotysięczna ludność; z debarkaderem unoszącym się na wodach cieśniny, z lasem cyprysów na cmentarzu, z leżąca o milę od miasta górą Bulgarlu, panującą nad całością, z której szczytu sięgnąć można wzrokiem do morza Marmora, zatoki Nikomedijskiej i kanału Konstantynopolskiego. Oto przepyszna panorama, jedyna w świecie, przedstawiająca się z okien villi bogatego Kerabana.

Wnętrze jej odpowiadało godnie tym piętrzącym się ogrodom, wspaniałym platanom, bukom i cyprysom je zacieniającym. Doprawdy szkoda byłoby pozbywać się jej dlatego jedynie, aby nie płacić kilka parasów tygodniowo, jakie kazano uiszczać za przepływanie Bosforu.

ker_98.jpg (174506 bytes)

Było południe. Od trzech godzin właściciel i goście jego znajdowali się w prześlicznej willi, odpoczywając po trudach i wrażeniach podróży. Dumny powodzeniem, Keraban szydził mocno z muszyra i jego uciążliwych, niesłusznych podatków; Ahmet i Amazya radowali się. Nedja zaś ciągle śmiała się wesoło.

Śniadanie było nader okazałe i smaczne; po niem wszyscy przeszli do jednego z najpiękniejszych salonów willi, ożywioną prowadząc rozmowę.

ker_99.jpg (158874 bytes)

– Ah! zawołała Nedja, przysuwając się do okna; jak Skutari dziś ożywione! wyszedłszy przejść się po niem, można się będzie zabawić.

Wszyscy zbliżyli się do okna.

– Rzeczywiście, rzekł Keraban, łodzie z chorągwiami pokryły Bosfor; na placach i po ulicach widzę kuglarzy i akrobatów!… Słychać muzykę, tłumy gromadzą się na wybrzeżu.

– Spodziewam się że te zabawy nie przeszkodzą zawarcia naszego małżeństwa, rzekł Ahmet.

– Panie! rzekł Selim, zaraz się tem zajmiemy; wszak to już ostatni termin… Idę zaraz do sędziego w Skutari, aby sporządził odpowiedni akt…

I my tam pójdziemy. Wszak wiesz stryju że obecność twoja jest niezbędną?

– Tak prawie jak twoja, Ahmecie, odrzekł Keraban, śmiejąc się głośno.

– Dobrze więc, rzekł Selim, przyjdźcie do sędziego za godzinę, i wyszedł z salonu.

 

[Rozdział XV]

 

ebrani goście poczęli się przyglądać pięknemu widokowi, ale zaledwie zaszło pół godziny czasu gdy drzwi się otworzyły, i wpadł do salonu bankier Selim, zdyszany i zakłopotany,

– Co się stało? ojcze drogi! zawołała zaniepokojona Amazya.

– Czy jaki wypadek? zapytał Ahmet.

– Oto małżeństwo Amazyi z Ahmetem w żaden sposób nie może dziś zostać zawarte.

– Co mówisz, ojcze? zawołali oboje.

– To, jest, przynajmniej w Skutari, dodał.

– Czy podobna.

– Tylko w Konstantynopolu mogliby się połączyć.

W Konstantynopolu! powtórzył Keraban nie ukrywając swego niezadowolenia. I dla czegóż to?

– Ponieważ sędzia w Skutari, stanowczo odmawia sporządzenia aktu ślubu.

– Odmawia?… z jakiegoż powodu? spytał zaniepokojony Ahmet.

– Z powodu że stałe zamieszkanie Kerabana, a zatem i Ahmeta, jest w Konstantynopolu a nie w Skutari.

– W Konstantynopolu! powtórzył znów Keraban, marszcząc brwi.

– A ponieważ z dzisiejszym dniem upływa termin z którym córka moja musi wyjść za mąż, aby nie utraciła prawa do tak znacznego spadku, trzeba nam więc niezwłocznie udać się do Konstantynopola, a tam stawić się u sędziego który spisze akt ślubu.

– Więc udamy się tam natychmiast! zawołał Ahmet.

– Jestem gotowa, rzekła Amazya zbliżając się do narzeczonego.

– Przyjacielu Kerabanie, rzekl Selim, czas nagli… a chodzi tu o tak znaczną sumę.

Keraban milczał tylko, przecząco poruszył głową.

– Stryju, rzekł Ahmet, wszak nie chciałbyś…

– Jeźliby mieli mnie zmuszać do zapłacenia dziesięciu parasów, za nic w świecie nie przepłynę Bosforu! Przez Mahometa! wolałbym raz jeszcze okrążyć morze Czarne!

– Stryju, rzekł Ahmet, tak się nie godzi… daruj że ci powiem; ale skazując na zmartwienie osoby tak cię kochające – powtarzam, tak się nie godzi.

– Ahmecie, miarkuj swoje słowa! zawołał Keraban unosząc się gniewem.

– Uspokój się, kochany Ahmecie, rzekła Amazya; nie przemawiaj tak do stryja…

– Chodź Amazyo… opuśćmy za zawsze Skutari… przecież jeszcze zdobędziemy się na zapłacenie dziesięciu parasów za dopłynięcie do Konstantynopola!

To powiedziawszy pociągnął Amazyą ku drzwiom.

– Kerabanie, proszę cię!… rzekł bankier Selim, probując jeszcze nakłonié uparciucha do zmiany postanowienia.

– Daj mi pokój, Selimie! odmruknął.

– Niestety! daremne prośby; chodźmy mój ojcze! rzekła Amazya, spoglądając na Kerabana ze łzami w oczach.

Gdy już doszli do drzwi, Ahmet odwrócił się jeszcze mówiąc;

– Raz jeszcze proszę i zapytuję cię, stryju, czy bezwarunkowo odmawiasz towarzyszyć nam do Konstantynopola, gdzie obecność twoja jest niezbędną abym mógł poślubić Amazyę.

– Odmawiam płacić tego najniesłuszniejszego podatkn, do którego chcą mnie zmusić, odrzekł, tak silnie uderzywszy nogą w podłogę, ze aż szyby zadzwoniły.

– Kerabanie! prosił Selim.

– Nie! nie! … stokroć nie!

– Żegnam cię więc, stryju, rzekł Ahmet drzącym głosem. Upór twój drogo kosztować nas będzie. Pozbawiasz tak znacznego majątku tę która ma zostać twoją synowicą… Żegnam cię na zawsze.

ker_102.jpg (143287 bytes)

I biorąc pod rękę Amazyą, wyszli wraz z Selimem, Nedią i Nizibem, i opuściwszy wille wsiedli do kaiku aby odpłynąć do Konstantynopola.

Pozostawszy sam, Keraban chodził po salonie gwałtownie wzruszony.

– Nie, wołał, przez Mahometa, nie!… byłoby to mnie niegodnem!… Okrążyłem morze Czarne, przebyłem setki mil i tyle przygód aby nie poddać się temu zdzierstwu, i zaledwie powróciwszy miałbym zapłacić te dziesięć parasów?…

Nie!… choćbym miał nigdy już nie być w Konstantynopolu. Sprzedam mój kantor w Galata… zaprzestanę prowadzić handel!… Oddam Ahmetowi cały mój majątek, aby wynagrodzić Amazyi utratę spadku… Będzie wtedy bogatym… a ja… ja zupełnie ubogim… Mniejsza o to!… stracę wszystko, ale nie ustąpię!

Mówił to chodząc po pokoju, coraz gwałtowniejszą staczając z sobą walkę.

– Ja, Keraban!… miałbym ustąpić!… zapłacić!… i to pod okiem tego naczelnika policyi który mnie wzywał… widział że wyjeżdżam… czeka na mój powrót… który urągałby mi w obec wszystkich, żądając zapłaty tego niegodziwego podatku!… Nigdy!…

Widocznie uparty Keraban staczał walkę ze swojem sumieniem, które wyrzucało mu że następstwa tego niedorzecznego uporu boleśnie dotkną drogie mu osoby.

Oddałbym mu wszystko, mówił sobie dalej, ale czy Ahmet zechce przyjąć?… Odszedł zrozpaczony i bardzo rozżalony na mój upór… Znam go!… jest dumny!… teraz nic nie zechce przyjąć odemnie!… Zastanówmy się tylko!… Jestem uczciwym człowiekiem… i miałżebym przez upór zatruć szczęście tych dwojga dzieci… A bogdajby Mahomet wydusił cały Dywan, a z nim wszystkich zwolenników nowych ustaw!…

I gorączkowym krokiem biegał po pokoju, odtrącając nogami fotele i poduszki. Upatrywał jakiegoś przedmiotu na którym mógłby gniew swój wywrzéć; i niebawem dwa kosztowne wazony, rzucone o ziemię, rozbiły się na kawałki.

Potem znów chodził i myślał.

– Ahmet… Amazya!… nie!… to niepodobna!… Nie mogę stać się sprawcą ich nieszczęścia!… i to jedynie dla dogodzenia mojej miłości własnej!… Opóźniając to małżeństwo… może wywołałbym jego zerwanie… Ale ustąpić!… ja… ja!… miałbym ustąpić!… A! niech mi Allah dopomoże!…

Wypowiedziawszy to wezwanie, wybiegł z salonu miotany gniewem i niepokojem.

 

 

[Rozdział XVI]

 

ecz nietylko w Skutari, na wybrzeżach, od portu aż do kiosku sułtana, roiły się żądne zabawy tłumy, równie liczne zbiegowiska nagromadziły się z drugiej strony cieśniny, w Konstantynopolu, na wybrzeżach Galata, od pierwszego mostu aż do koszar przy placu Top-hane. Tak słodkie wody zamykające port Złotego Rogu jak gorzkie wody Bosforu całkiem pokryte były flotyllą kaików, łodzi z chorągwiami, szalup parowych, na których przypływały nieustannie między wybrzeżami dwóch lądów Turcy, Albańczycy, Grecy, Europejczycy i Azyaci.

Widocznie więc miało się odbyć jakieś ciekawe i niezwykłe widowisko, skoro ściągnęło takie tłumy ludności.

Gdy Ahmet, Selim, Amazya i Nedia opłaciwszy nałożony podatek, wylądowali w porcie Top-hane, zastali tam niesłychany zgiełk i wrzawę na teraz bynajmniej dla nich nie pożądaną. Pzeciskając się przez tłum, mówił Ahmet:

– Droga Amazyo, znam od dawna szkaradny upór mego stryja, ale nigdy nie przypuszczałem, żeby był dolny posunąć go do takiej ostateczności.

– Więc pan Keraban nie będzie w Konstantynopolu, dopokąd podatek ten będzie obowiązującym? zapyta Nedja.

– A dał dziś tego dowód, pomimo iż wiedział że naraża przez to Amazyą na stratę tak znacznej sumy.

– Gdyby o mnie tylko szło, nie dbałabym o tę stratę; jeźli żałuję tego majątku, to jedynie przez wzgląd na ciebie, Ahmecie rzekła Amazya.

– Zapomnijmy o tem droga Amazyo, odrzekł Ahmet; dotąd kochałem stryja jak ojca, teraz tak boleśnie zranił mi serce, iż nie mógłbym nie okazać mu tego, opuszczę więc Konstantynopol, i zamieszkamy przy ojcu twoim w Odessie.

Selim, Ahmet i ich towarzyszki, zajęci swojem położeniem, niewielką zwracali uwagę na wszystko co się działo na wybrzeżach Pera i Złotego Rogu; zaledwie też doszły ich uszu słowa wypowiedziane przez jakiegoś Turka do jego towarzysza.

– Jednakże ten Storchi jest niezwykle odważny i śmiały, żeby w podobny sposób przebywać Bosfor!

– A tak, odrzekł drugi śmiejąc się, zadrwił sobie dopiero z poborców nowego podatku, nie przewidzieli podobnego wypadku!

Wtem ktoś zbliżał się do Ahmeta, mówiąc:

– Witam pana Ahmeta.

Był to naczelnik policyi; ten sam który tak wyzywająco przemawiał do Kerabana przed jego puszczeniem się w podróż około wybrzeży morza Czarnego.

– A! to pan! odrzekł Ahmet.

– Tak, ja… doprawdy można powinszować panu Kerabanowi; dotrzymał swej pogróżki; powrócił do Skutari nie przepływając Bosforu.

– Powrócił rzeczywiście, odrzekł oschle Ahmet.

– No, jest to prawdziwie genialny pomysł! dla niezapłacenia dziesięciu parasów, wydać kilka tysięcy funtów.

– Dobrze pan obliczył.

– I cóż na tem zyskał pan Keraban? Podatek nie jest zniesiony, jeźli więc będzie trwał w swoim niedorzecznym uporze, zostanie zmuszonym napowrót znów odbyć tę podróż, jeźli zechce powrócić do Konstantynopola.

– Zapewnie to zrobi, jeźli mu się tak spodoba, odparł Ahmet, który choć sam miał ciężki żal do stryja; nie chciał jednak pozwolić aby inni żartowali z niego.

– Eh! żarty to są! ustąpi w końcu i przepłynie Bosfor… ale straż bacznie czuwa na wybrzeżach pilnując przypływających kaików… chyba więc wpław przepłynie Bosfor, lub jak ptak nad nim przeleci.

W tej chwili rozległ się wśród tłumu głośny szmer podziwienia; wszystkie głowy podniosły się w górę; ręce wyciągnęły ku Skutari.

– Otóż jest!… otóż jest!… Storchi!… Storchi!… wołano ze wszech stron.

Ahmet, Amazya, Selim, Brunon i Nizib, znajdowali się właśnie w miejscu w którem wybrzeża Złotego Rogu tworzy kąt przy przystani Top-hane, mogli więc widziéć doskonale godzien podziwienia widok przedstawiającym się oczom zdumionego tłumu.

Od strony Skutari, o jakie sześćset stóp od wybrzeża, wznosi się wieża całkiem niewłaściwie zwana wieżą Leandra. W rzeczywistości, sławny ten pływak mitologiczny przepływał Helespont, dzisiejszą cieśninę Dardanelską, aby dostać się do Hero. Kilka dziesiątków lat minęło jak tego samego dokonał lord Byron, w ciągu godziny i dziesięciu minut, przepłynąwszy oddzielającą oba wybrzeża przestrzeń 1200 metrów.

Czyżby śmiały jakiś amator chciał ponowić na wodach Bosforu tak zuchwałą przeprawę, zazdroszcząc truymfów mitologicznemu bohaterowi i twórcy Korsarza? Nie! co innego ukazać się miało oczom zaciekawionego tłumu.

Długa i gruba lina została przeciągnięta miedzy wybrzeżem Bosforu a wieżą Leandra, nazwaną obecnie Keuz-Kulessi, co znaczy Wieża Dziewicy. Lina ta, przymocowana do silnego punktu oparcia, ciągnęła się przez całą cieśninę na długość 1300 metrów, i tu znów przytwierdzona została do mocnego słupa drewnianego, wznoszącego się w rogu wybrzeża Galata i placu Top-hane.

Po tej linie przebyć miał Bosfor sławny akrobata Storchi, współzawodnik słynnego Blondina. Ta jednak zachodziła różnica, że przebywając Niagarę, Blondin narażał życia w razie spadnięcia blisko ze 150 stóp w nieprzeparty prąd rzeki, tu zaś, nad spokojnemi wodami, nawet w razie wypadki Storchi wpadłby tylko w wodę, z której mógł wypłynąć bez wielkiej krzywdy.

Jak Blondin przechodząc po linie po nad Niagarą, niósł na plecach swego, nieograniczenie ufającego jego zręczności przyjaciela, tak i Storchi wybierał się w tę podróż nadpowietrzną z jakimś kolegą swoim, tylko że nie miał go nieść na plecach, ale przesunąć po linie w taczkach o jednem kole, którego dzwono głęboko wyżłobione, doskonale trzymało się liny, przesuwając się po niej.

Był to więc widok bardzo ciekawy, grożący niejednym może wypadkiem na tej wielkiej tysiąc trzysta metrów ciągnącej się długości.

ker_103.jpg (155664 bytes)

Otóż Storchi ukazał się na początku liny łączącej brzeg azyatycki z Wieżą Dziewicy. Przed sobą popychał siedzącego w taczkach towarzysza, i bez wypadku doszedł do latarni morskiej umieszczonej na szczycie Keuz-Kulessi.

To pierwsze powodzenie głośnym uczczono poklaskiem.

Ztąd zaczął nader zręcznie opuszczać się po linie, która choć mocno była wyciągnięta, jednak skutkiem przygniatającego ciężaru, im więcej zbliżał się do środka, opuszczała się coraz niżej, tak że o mało nie dotykała wód Bosforu. Jednak Storchi szedł niezachwianie, popychając cięgle przed sobą siedzącego w taczkach towarzysza, z niesłychaną zręcznością zachowując równowagę.

Gdy szedł do środka, coraz większa nasuwała się trudność, gdyż trzeba było nieustannie wznosić się w górę, aby dojść do końca liny. Ale silny i nadzwyczaj zręczny akrobata, ani się zachwiał; śmiało popychał taczkę w której towarzysz jego siedział nieruchomy. Nie można zaprzeczyć, że był równie odważny jak akrobata; nie zrobił najlżejszego ruchu, aby nie nadwerężyć równowagi taczek.

Nareszcie rozległ się w powietrzu głośny krzyk podziwu i radości że żaden wypadek nie miał miejsca.

Storchi doszedł wraz z towarzyszem do szczytu słupa, i razem zeszli po drabinie opuszczającej się właśnie tuż obok Ahmeta i jego towarzystwa.

Śmiałe przedsięwzięcie powiodło się tedy najzupełniej; krzyki i oklaski ogłuszające powitały akrobatę i jego towarzysza… Lecz głośniejszy nad inne okrzyki wydarł się z piersi Ahmeta.

Nie wiedział czy może własnym wierzyć oczom… Ów śmiały towarzysz akrobaty, pożegnawszy Storchiego uściśnięciem dłoni, stanął tuż przed nim, patrząc na niego z uśmiechem.

– Keraban!… stryj mój!… zawołał Ahmet, a jednocześnie otoczyli go wszyscy.

Jakoż rzeczywiście był to Keraban w swej własnej osobie.

– Tak, to ja, kochani przyjaciele, rzekł tryumfująco, ja który zobaczywszy tego zacnego akrobatę właśnie gdy zamierzał puścić się w tę powietrzną wycieczkę, zastąpiłem jego towarzysza, i przesunąłem się ponad Bosforem, śpiesząc podpisać akt ślubu, mego synowca Ahmeta.

– Ach! dobry, kochany stryju, jakże ci mamy dziękować za to coś uczynił dla nas! zawołała Amazya.

– Otóż teraz pan Keraban ślicznie się znalazł! wołała Nedia klaszcząc w dłonie.

– A więc przebyłem Bosfor nie zapłaciwszy tego obmierzłego, niesłusznego podatku! zawołał Keraban zwracając się do naczelnika policyi. Tak, nie zapłaciłem nic, z wyjątkiem 2000 piastrów za miejsce w taczce, i znacznej bardzo sumy wydanej w podróży.

– Winszuję, winszuję! odrzekł tenże, pochylając głowę przed tak niezrównanym uporem.

Cały tłum wydawał głośne okrzyki na cześć Kerabana, podczas gdy on przyciskał do serca Ahmeta i Amazyą. Ale wśród upojenia tryumfu nie zapominając że czas nagli, zawołał:

– A teraz chodźmy co prędzej do sędziego Konstantynopolskiego!

– O! tak, śpieszmy się, odpowiedział Ahmet; ah! stryju kochany, jesteś najlepszym z ludzi!

– I mówcie co chcecie, wcale a wcale nie upartym, jeźli mi się nikt nie sprzeciwia.

Tegoż dnia po południu, sędzia spisał akt ślubu, iman odmówił modlitwę w meczecie, poczem udali się do domu Kerabana w Galata, i zanim wybiła północ dnia 30 września, Ahmet poślubił bogatą jedynaczkę bogatego bankiera Selima.

Nazajutrz przybyła do Konstantynopola pani Van Mitten, i na przeprosiny przywiozła mężowi przepyszną cebulkę Valentia.

Cóż teraz pozostawało czynić Kerabanowi? Nie mógł przecie zawsze przebywać Bosforu w taczkach po przeciągniętej po nad nim linie.

Czas jakiś zamknął się w swoim kantorze w Galata, i ani zajrzał do swej ślicznej villi w Skutari, lecz gdy mu się to sprzykrzyło, wzniósł do władzy podanie że chce nabyć za gotówkę prawo podatków od kaików, na co rząd turecki, zawsze potrzebujący pieniędzy, zgodził się chętnie. Wprawdzie kosztowało go to bardzo drogo, ale stał się za to nadzwyczaj popularnym w całym Konstantynopolu, a przybywający tam cudzoziemcy, zawsze odwiedzają Kerabana Upartego, chcąc poznać jedną z wielkich osobliwości stolicy państwa otomańskiego.

KONIEC

Poprzednia część