Poprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Jules Verne

 

Król Przestrzeni

Ostatnia powieść Juliusza Verne’a

(Rozdział VII-X)

 

ilustracje George Roux

Przekład M. P. 

w tygodniku "Wieczory Rodzinne"

Warszawa, 1905

maimond_02.jpg (47327 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

 

 

Rozdział VII

Na Kirdallu.

 

maimond_16.jpg (195348 bytes)

yznaję, że list ten napełnił mnie zdumieniem bezgranicznem. Poczciwa Grad, przed którą zazwyczaj nie miałem tajemnic, przyglądała mi się z niepokojem.

– Czy złe wiadomości? – zapytała wreszcie.

Za całą odpowiedź przeczytałem jej list zagadkowy.

– Jakaś mistyfikacya niewątpliwie, – dodałem w końcu.

– Albo sprawka dyabelska, list bowiem z tamtych okolic, – zaprzeczyła stara służąca.

List ten nie wychodził mi z głowy. W końcu doszedłem do przekonania, że to jakiś koncept niesmaczny. Przygoda moja była znaną powszechnie… Dzienniki rozpisywały się o niej szczegółowo. Niewątpliwie jakiś dowcipniś, których nie brak w Ameryce, chciał zażartować ze mnie i napisał ten list tajemniczy.

Gdyby nawet Great-Eyry było kryjówką złoczyńców, żaden z nich nie odważyłby się na napisanie czegoś podobnego, z obawy ściągnięcia na siebie uwagi policyi i podniecenia ciekawości agentów. Wreszcie w jaki sposób złoczyńcy mogliby się tam dostać wobec tego, iż na własne oczy widziałem, że na szczyt dostępu niema?… Po namyśle postanowiłem panu Wardowi nic o liście nie wspominać. Włożyłem go jednak do biurka na wszelki wypadek. Gdyby nadeszły jeszcze inne listy, opatrzone, temi samemi inicyałami, rzecz sama nabrałaby wagi.

Upłynęło dni kilka, w ciągu których nie zaszło nic ważnego. Codziennie chodziłem do zarządu policyi, oczekując jakiejś roboty – daremnie przewidywałem, że jedno jeszcze niepowodzenie w rodzaju wyprawy na Great-Eyry, a będę zmuszony prosić o dymisyę.

Ani o tajemniczym samochodzie, ani o statku podwodnym nie było żadnych wieści. Rząd obsadził agentami wszystkie drogi, rzeki i jeziora. Czyż jednak tajemniczy statek nie mógł się ukryć w obszernem państwie rozciągającem się między 60°–125° długości a 30°–40° szerokości północnej?

Miał do swego rozporządzenia Atlantyk, Ocean Spokojny i zatokę Meksykańską. Zresztą dotychczas nie unikał wcale okolic uczęszczanych. Wziął udział w wyścigach w Wiskonsinie i dni kilka krążył po zatoce Bostońskiej.

Może więc zginął? – A może powędrował na stary kontynent?..

Od pana Smitha nie miałem żadnej wiadomości – zatem na Great-Eyry było spokojnie.

 17-go czerwca wychodząc z domu zauważyłem dwu mężczyzn, którzy mi się przyglądali z pewną natarczywością. Nie przywiązywałem do tego zbyt wielkiej wagi, lecz gdy wróciłem do domu, stara Grad z miną tajemniczą zaczęła mi opowiadać, że od kilku dni ludzie ci szpiegują mnie widocznie; przechadzają się przed domem i idą za mną, gdy wychodzę do biura.

– Czy pewną jesteś tego, co mówisz?

– Najzupełniej

– Poznałabyś ich?

– Z łatwością.

– Masz zatem zdolności śledcze… Może chcesz się zapisać do straży policyjnej?

– Wolne żarty, panie. Lecz mam dobre oczy i wiem co mówię. Szpiegują pana z pewnością. Rozkaż pan agentom wyśledzić tych ludzi.

– Dobrze, dobrze, moja kochana. Uczynię to z pewnością.

W gruncie rzeczy jednak nie traktowałem tej sprawy poważnie. Wiedziałem, że moja poczciwa służąca niepokoi się łatwo.

Przez dwa dni następne ani ja ani Grad nie zauważyliśmy przed domem żadnych osobistości podejrzanych. Stąd wnioskowałem, że staruszka omyliła się.

Rano, 19-go czerwca poczciwa kobiecina wpadła zadyszana do mego pokoju wołając:

maimond_17.jpg (185167 bytes)

– Panie, panie,… są!

– Kto taki?

– Szpiedzy… z tamtej strony ulicy, naprzeciwko okien… czekają pewnie, aż pan wyjdzie z mieszkania.

Zbliżyłem się do okna i podniosłem zlekka firankę, aby nie spłoszyć domniemanych szpiegów.

Po chodniku istotnie przechadzało się tam i napowrót dwóch ludzi. Obaj byli średniego wzrostu, silnie zbudowani, w wieku od 35-40 lat. Ubranie ich zdradzało wieśniaków: wysokie buty, spodnie z grubej wełny, nasunięte na czoło filcowe kapelusze, w ręku laski.

Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że śledzą moje mieszkanie.

– Więc to są ci, sami, których zauważyłaś dawniej? – zapytałem.

– Napewno ci sami.

Postanowiłem wyjaśnić tę sprawę i dzisiaj jeszcze polecić jednemu z agentów wyśledzenie podejrzanych osobistości. Ubrałem się pośpiesznie, zbiegłem prawie po schodach i wyszedłem na ulicę.

Przed domem nie było nikogo. Rozglądałem się bacznie dokoła. Szpiedzy zniknęli. W drodze do biura nie spotkałem ich również.

Odtąd ani ja ani stara Grad nie widzieliśmy ich więcej. Może już wiedzieli o mnie, co wiedzieć chcieli, zapamiętali moją powierzchowność, dość, że zaprzestali śledzenia. Przestałem myśleć o całej tej sprawie, podobnie jak i o liście z podpisem K. P.

O niezwykłym samochodzie i o zdumiewającym przyrządzie do pływania zapominano powoli, podobnie jak zapominano o tajemniczych zjawiskach na Great-Eyry.

Nagle ciekawość publiczności zwróconą została w innym kierunku.

Dnia 22-go czerwca Evening Star ogłosił artykuł następujący, przedrukowany nazajutrz przez wszystkie poczytniejsze dzienniki Stanów Zjednoczonych:

„Jezioro Kirdall, położone w Stanie Kanzas, w okolicy górskiej, o ośmdziesiąt mil od głównego miasta Topeka, stało się w ostatnich czasach widownią zjawisk szczególnych.

„Jezioro to zdaje się nie łączyć wcale z siecią hydrograficzną Stanów. Powierzchnia jego wynosi 75 mil kwadratowych. Głębokość u brzegów dochodzi do 50 stóp, a w pośrodku do 300-stu.

„Dostęp do jeziora jest bardzo utrudniony, wobec tego, że zamykają je skały ostre i wysokie. Droga prowadzi przez ciasne wąwozy. Po mimo to na wybrzeżu rozsiadły się liczne wioski, których mieszkańcy zajmują się rybołówstwem. Jezioro bowiem obfituje w szczupaki, pstrągi, okonie, węgorze, karpie i inne ryby wód słodkich. Wodę ma dziwnie przezroczystą.

„Po jeziorze krążą nieustannie barki rybackie, oraz małe statki żaglowe i szalupy, ułatwiające komunikacyę między osadami.

„Kolej żelazna, przeprowadzona prawie do skalistego obwodu jeziora, ułatwia handel rybami, które stanowią w Kanzasie ważne źródło dochodu.

„Opis Kirdallu jest niezbędny dla zrozumienia faktów, przytoczonych poniżej”.

Dalej następuje sensacyjna część artykułu:

maimond_18.jpg (184253 bytes)

„Od niejakiegoś czasu rybacy zauważyli na powierzchni jeziora jakieś dziwne wzburzenie. Woda chwilami podnosi się w górę, jakgdyby wskutek odbicia fali głębinowej.

„Zjawisko podobne daje zauważyć się nawet podczas bardzo cichej pogody; kiedy najlżejszy wiaterek nie porusza przejrzystej toni, nagle powstają jakieś spienione wiry. Statki zaczynają kołysać się gwałtownie, przechylają się, zderzają ze sobą, a czasem nawet ponoszą silne uszkodzenia

„Nie ulega wątpliwości, że dziwne to zjawisko bierze początek w głębszych warstwach jeziora.

„Te zaburzenia tak niezwykłe, przypisywano z początku działaniu sił podziemnych, pod wpływem których miało się zmieniać dno jeziora. Hypotezę tę jednak odrzucono, skoro się okazało, że dziwne zjawiska nie są bynajmniej umiejscowione, lecz zachodzą na całej powierzchni Kirdallu.

„Próbowano więc tłómaczeń innych. Przypuszczano obecność jakiegoś potworu morskiego, który burzył i mącił wodę z niezwykłą gwałtownością. Musiałby to jednak być jakaś okaz rozmiarów olbrzymich. Istota podobna w Kirdallu rozwinąć się nie mogła, ani też przypłynąć z zewnątrz, ponieważ jezioro było wewnętrzne, nie łączyło się ani z oceanem Spokojnym, ani z Atlantykiem, ani nawet z zatoką Meksykańską. Zagadka więc trudną była do rozstrzygnięcia.

„Po odrzuceniu dwu pierwszych hypotez, jako niemożliwych i nieprawdopodobnych, zaczęto przypuszczać, że w głębiach jeziora krąży jakiś statek podwodny. W ostatnich czasach przecież namnożyło się tyle przyrządów podobnego rodzaju! Przed kilku laty w Bridgeport (w stanie Connecticut) kursował „Protector”, zbudowany według systemu inżyniera Lake, opatrzony dwoma motorami, z których jeden był elektryczny o sile 75 koni, a drugi naftowy, o sile 250 koni. Przyrząd ten posiadał olbrzymie koła o średnicy metrowej i poruszał się z wielką szybkością na lądzie na morzu i pod wodą.

„Przypuszczając nawet, że na Kirdallu ukazał się jakiś nowy udoskonalony rodzaj statku podwodnego, zachodziło pytanie, jakim sposobem przyrząd ów mógł się dostać na jezioro zamknięte ze wszech stron wysokiemi, niedostępnemi skałami?

„A przecież jedynie ta ostatnia hypoteza miała pozory prawdopodobieństwa!…

„W dniu 20-go czerwca ustały nawet wszelkie w tym względzie wątpliwości.

„Dwumasztowy statek Markel, płynąc z rozpiętemi żaglami ku północo-zachodowi, wpadł na jakieś ciało podwodne i poniósł znaczne uszkodzenia. Udało się wprawdzie zatkać otwór i statek dopłynął pomyślnie do portu sąsiedniego. Wypadek ten przeraził i zadziwił wszystkich. Wiadomo było, że w tym miejscu, gdzie nastąpił wypadek, nie było żadnej skały podwodnej a głębokość jeziora wynosiła od 80-90 stóp.

„Po wyciągnięciu statku na brzeg i dokładnem obejrzeniu okazało się, że pudło zostało przebite ostrogą jakiegoś okrętu.

„Odtąd obecność statku podwodnego, krążącego w głębiach Kirdallu z szybkością niesłychaną, stała się pewnikiem. Wobec tego nasuwał się cały szereg pytań:

„W jaki sposób statek ten dostał się na jezioro?… Dlaczego nie wypłynie nigdy na powierzchnię wody?… Dlaczego zachowuje incognito?…

Artykuł kończył się zestawieniem tajemniczego samochodu ze statkiem i z nowym przyrządem podwodnym.

Czyżby wszystkie były dziełem jednego i tego samego wynalazcy?…”

 

Rozdział VIII

Za jaką bądź cenę.

 

akończenie artykułu było jakby objawieniem, przyjętem jednogłośnie i wywołało wrażenie olbrzymie. Umysł ludzki skłonny jest do wiary w rzeczy nadzwyczajne. Nikt już więc nie chciał wątpić, że wszystkie trzy niezwykłe przyrządy są dziełem jednego wynalazcy.

Przypuszczano nawet, że jeden i ten sam przyrząd za pomocą zmian odpowiednich daje się przystosować do kursowania po lądzie, po morzu i nawet pod wodą… A zatem brakowałoby mu tylko możności bujania w powietrzu!… Publiczność, znudzona ostatniemi wypadkami, znalazła nową podnietę dla swej ciekawości i fantastycznych domysłów.

Wszyscy się zgadzali na jedno: za jakąbądź cenę należało posiąść tajemnicę cudownego wynalazku. Mógłby on przynieść korzyści nieobliczalne… Państwo, któreby miało do swego rozporządzenia motor tak potężny i poruszający jeden albo trzy tak niezwykłe przyrządy z szybkością dochodzącą 2500 metrów na minutę, uzyskałoby olbrzymią przewagę nad innemi. Z pewnością żadne nie zaniedba starań, ażeby się porozumieć z wynalazcą. Lecz nabyć tajemnicę powinna stanowczo Ameryka. Milionów jej nie zabraknie!

Tak rozumowały nietylko sfery rządowe lecz i szersza publiczność… W jaki sposób jednak wziąć się do rzeczy?… Największą trudność przedstawiało odnalezienie genjalnego wynalazcy. Daremnie przeszukiwano najstaranniej i sondowano jezioro Kirdalskie: nie znaleziono żadnego śladu łódki podwodnej. Zniknęła bez wieści, podobnie jak poprzednio samochód w Milwaukee i statek w zatoce Bostońskiej.

Nieraz mówiliśmy o tem wszystkiem z p. Wardem, lecz nigdy nie umieliśmy, znaleźć odpowiedzi na niepokojące nas zagadki.

27-go czerwca raniutko wezwano mnie do zarządu. Stawiłem się niezwłocznie. Pan Ward odrazu przystąpił do rzeczy.

– Czy nie chciałbyś, panie Strock, naprawić wrażenia niefortunnej wyprawy na Great-Eyry?

– Nawet bardzo.

– Nadarza się wyborna sposobność…

– Jaka?

– Śledzenie tajemniczego wynalazcy… pragnąłbyś pan podjąć się tego zadania?…

– Z największą ochotą… pomimo trudności…

– Tak, byłoby to rzecz trudniejsza, niż zbadanie Great-Eyry.

Pan Ward przypominał mi często Great-Eyry. Nie miałem doń urazy, ponieważ czynił to bez złej intencji, jakby chcąc mi dodać bodźca na przyszłość.

– Odebrał pan jakie nowe wieści?

– Żadnych. Agenci śledzą daremnie jezioro i jego okolice. Gotów jestem przypuszczać, że mytyczny mechanik umie uczynić się niewidzialnym dla oka ludzkiego, jak nowy Proteusz!

– Cóż pan obmyślił?

– Mnie się zdaje, że pozostaje nam jeden tylko sposób, a mianowicie: za pośrednictwem prasy zaproponować mu sprzedaż wynalazku na takich warunkach, których by odrzucić nie mógł. Przyrząd ten, nieocenionej wartości dla państwa, małe ma znaczenie dla jednostki pojedyńczej. Trudno bowiem przypuszczać, że mamy do czynienia ze złoczyńcą, który ucieka od wymiaru sprawiedliwości.

Przyznałem panu Wardowi słuszność zupełną. Droga przez niego wskazana była, mojem zdaniem, wspaniała. Cóż logiczniejszego nad wejście w układy z tajemniczym” bohaterem dnia”? Obsadzenie agentowi dróg, jezior i rzek, śledzenie Kirdallu i zatoki nie przyniosło żadnych rezultatów. Od czasu owej przygody z Markelem nie wykryto nic.

A może tajemniczy wynalazca wraz ze swym przyrządem padł ofiarą jakiegoś nieszczęśliwego wypadku?

Pan Ward nie umiał ukryć swego niezadowolenia, a nawet zawodu.

Ileż trudności przedstawia zapewnienie bezpieczeństwa publicznego, jeżeli złoczyńcy mogą się uczynić niepochwytnymi na lądzie i morzu! W jaki sposób ich ścigać? Z chwilą, gdy ludzie wynajdą sposób kierowania balonami, znaczenie policyi spadnie do zera, a ja i moi koledzy otrzymamy dymisyę. Nacóż się bowiem przyda uganianie za zbrodniarzami w przestworzach powietrznych?…

Przypomniał mi się list tajemniczy i groźby, któremi chciano mnie zastraszyć. Z początku miałem zamiar powiedzieć o tem panu Wardowi, lecz się powstrzymałem. Szpiedzy nie pokazywali się więcej, tego byłem pewny, stara Grad bowiem miała się na baczności i byłaby ich dostrzegła niewątpliwie.

Sprawa Great-Eyry zbladła ogromnie wobec tej drugiej sprawy, która ją zasłoniła całkowicie. „Tajemniczy wynalazca” pochłaniał uwagę wszystkich.

– A zatem, kochany panie Strock, zaczął znowu pan Ward, bądź gotów do odjazdu na piewsze wezwanie. Lada chwila bowiem możemy usłyszeć, że gdzieś na terytoryum amerykańskiem pojawił się przyrząd tak niezmiernie intrygujący wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych.

– Zastosuję się do pańskiego rozkazu. Nie będę wychodził z domu wcale, chyba do zarządu… Czy mam wyruszyć z Waszyngtonu sam, czy też mogę wziąć kogoś do pomocy.

– Możesz pan wziąć dwu agentów, wybór pozostawiam panu.

– Dziękuję. Co mam uczynić, gdy natrafię na ślad owego Proteusza?

– Nie tracić go z oczu, w razie potrzeby nawet uwięzić i zawiadomić mnie depeszą!

– Dziękuję za powierzenie misyi, która może mi przynieść sławę…

– I korzyść – zakończył pan Ward przyjaźnie.

Po powrocie do domu zająłem się przygotowaniami do odjazdu. Po namyśle wybor mój padł na dwu agentów, znanych ze sprytu, odwagi i siły. Jeden z nich, trzydziestoletni John Hart był rodem z Illinois, drugi, nieco starszy, Nab Walker, pochodził z Massachusetts.

Upłynęło dni kilka. Nie mieliśmy żadnych wiadomości ani o samochodzie ani o statkach. Dzienniki tylko podały parę wzmianek, uznanych za niewiarogodne, według jednej bowiem „bohater dnia” ukazał się 26-go czerwca po południu na drogach Arkanzasu, w pobliżu Little-Rock, według drugiej zaś, tego samego dnia wieczorem widziano tajemniczy przyrząd w południowej części jeziora Górnego.

Była to niemożliwość absolutna. Przestrzeń między temi punktami wynosi około 800 mil, pomimo zatem niezwykłej szybkości samochód nie mógł jej przebyć w tak krótkim przeciągu czasu. Zresztą, gdyby się nawet był o to pokusił, widzianoby go przecież gdzieś po drodze. W Arkanzasie, w Missouri, w Iowie lub w Wisconsinie.

Dlatego też do wzmianek powyższych nie przywiązywaliśmy wartości.

Trzeciego lipca wszystkie dzienniki Stanów Zjednoczonych ogłosiły odezwę następującą:

„W kwietniu, r. b. po drogach Pennsylwacyi, Kentucky, Ohio, Illinois, Tennessee, Missouri kursował jakiś samochód niezwykły. 27-go maja, po wyścigach w Wiskonsinie, gdzie ukazaniem się swym wywarł wrażenie piorunujące, znikł bez śladu.

„W pierwszej połowie czerwca, w zatoce Bostońskiej, naprzeciwko wybrzeży Nowej Anglii, ukazał się tajemniczy przyrząd do pływania i po kilku dniach również zginął bez wieści.

„W drugiej połowie czerwca na jeziorze Kirdallskiem znajdował się statek podwodny, krążył w głębinach, nie ukazał się ani razu na powierzchni i zniknął także w sposób tajemniczy.

Przypuszczając, że wynalazca tych trzech przyrządów – a może jednego przyrządu, dającego się przystosować do poruszania się na ziemi, w wodzie i pod wodą – jest jeden i ten sam człowiek, rząd amerykański zwraca się do niego z propozycyą sprzedaży wyżej wspomnianego wynalazku.

„Warunki sprzedaży, oraz imię i nazwisko zechce tajemniczy właściciel przesłać do zarządu policyi w Waszyngtonie, obwód Kolumbia, Stany Zjednoczone”.

Odezwa ta, wydrukowana dużemi literami, wpadnie niewątpliwie w oczy tego dziwnego człowieka. Odczyta ją i zmuszony będzie odpowiedzieć, przyjmując lub odrzucając ofertę.

Lecz pocóżby ją miał odrzucać.

Łatwo sobie wyobrazić, z jak gorączkową niecierpliwością publiczność wyczekiwała odpowiedzi. Tłumy ludzi, pchane ciewawością tłoczyły się przed zarządem policyi.

Reporterzy nie odchodzili od drzwi.

Jakiż to zaszczyt, a zarazem jaki dochód dla dziennika, który pierwszy ogłosi upragnioną wiadomość!… Nareszcie imię, i nazwisko genjalnego wynalazcy przestanie być tajemnicą!… Warunki może podać wysokie… Ameryka opłaci go hojnie, stać ją przecież na to!… Wreszcie, gdyby nawet rządowi zabrakło milionów, nie ulega wątpliwości, że wielcy miliarderzy otworzą swoje szkatuły!

Upłynął dzień. Dla wielu nerwowców i niecierpliwych miał on więcej niż dwadzieścia cztery godzin, a każda godzina więcej niż sześćdziesiąt minut.

Żadnego listu, żadnej depeszy! Noc następna także nie przyniosła nic.

W ten sposób minęły jeszcze trzy dni.

Wówczas stało się to, co było do przewidzenia odrazu.

Kable zaniosły sensacyjną wieść do Europy. Wszystkie pierwszorzędne państwa Starego świata, jak Anglia, Francya, Niemcy, Rosya, Austrya postanowiły walczyć z Ameryką o pierwszeństwo w nabyciu wynalazku, który mógł je wywyższyć ponad inne, zapewniając przewagę olbrzymią, szczególnie podczas wojny. Taki cel czyż nie wart milionów?… Prasa europejska zaczęła wydawać odezwy identyczne z odezwą rządu Stanów Zjednoczonych.

Lecz tajemniczy wynalazca nie dawał znaku życia. Mógł zostać miliarderem, rywalem Gouldów Vanderbildów, Morganów, lecz po nagrodę się nie zgłaszał. Świat cały przekształcił się na jakiś rynek, giełdę, gdzie prowadzono licytacyę niesłychaną.

Rano i wieczór gazety podawały cyfrę nagrody, podnosząc ją za każdym razem. Wreszcie dosięgła ona olbrzymiej sumy 20000000 dolarów, czyli 100000000 franków.

Na sumę powyższą zdecydowały się Stany Zjednoczone po długiem posiedzeniu kongresu. Nikt jednak z Amerykanów nie uważał, że cyfra jest zbyt wysoką. Słyszano nawet zdanie, że wynalazek tak znakomity wart dużo więcej.

Państwa europejskie usunęły się od licytacyi… Ograniczyły się tylko do uwag sceptycznych, jak np…. „tajemniczy wynalazca się nie pojawia… nic dziwnego, niema go wcale… nie egzystował nigdy… cała ta sprawa jest mistyfikacyą na szeroką skalę… Wreszcie może i istniał naprawdę, lecz zleciał w przepaść lub utonął w głębinach morza…”

Czas upływał, na żadna odpowiedź nie nadchodziła… Tajemniczy przyrząd nie ukazywał się nigdzie.

Traciłem zupełnie nadzieję rozwiązania tej palącej zagadki.

Wreszcie 15-go lipca raniutko znaleziono w skrzynce przy zarządzie policyjnym list bez stempla pocztowego.

Władze zaraz po odczytaniu posłały list ten do redakcyi dzienników waszyngtońskich, które wydały go jako dodatek nadzwyczajny.

Oto jego treść:

 

Rozdział iX

List drugi.

 

a pokładzie „Grozy”.

15-go lipca.

Do mieszkańców Starego i Nowego świata!

Propozycye poczynione przez rozmaite państwa europejskie i Stany Zjednoczone Ameryki północnej zmuszają mnie do odpowiedzi.

Oznajmiam zatem, że odmawiam stanowczo przyjęcia nagrody za mój wynalazek.

Nie będzie on nigdy ani francuskim, ani niemieckim, ani angielskim, ani rosyjskim, ani amerykańskim, ani austryackim.

Pozostanie zawsze moją własnością prywatną i zrobię z nim, co mi się spodoba. Przy jego pomocy panować mogę nad całym światem. Nie oprze się mnie żadna potęga ludzka!

Niech nikt się nie łudzi, że zdoła mi wydrzeć mój pomysł. Za zło, które mi zechcą wyrządzić, potrafię się odemścić stokrotnie.

Milionami, które mi ofiarowują, gardzę. Nie potrzebuję ich wcale. Zresztą, gdybym ich kiedykolwiek zapragnął, wystarczy tylko abym wyciągnął po nie rękę, a zleją się na mnie obficie.

Niech wie świat Stary i Nowy, że są wobec mnie bezsilni – ja zaś jestem względem nich wszechpotężnym.

Tym razem podpisuję się otwarcie:

Król Przestrzeni.

 

Rozdział X

Poza prawem.

 

oc z 14-go na 15-ty lipca była ciemna, bezksiężycowa. Dużo ciekawych stało na ulicy od zachodu słońca aż do wschodu, nikt jednak nie widział, kto list powyższy wrzucił do skrzynki. Może nawet sam autor?

maimond_19.jpg (188119 bytes)

Dodatki nadzwyczajne podały również facsimile listu, który wywołał wrażenie olbrzymie. Jedni uważali go za żart, inni znowu traktowali tę sprawę poważnie

– Tu niema mowy o żadnej mistyfikacyi – twierdzili. List ten pisał niewątpliwie twórca niepochwytnego przyrządu!…

Domysłom nie było końca.

Więc ten człowiek gienjalny, tak starannie, zachowujący incognito, nie zginął wcale!… Ukrył się tylko w takie miejsce, gdzie go ręka policyi dosięgnąć nie może… W odpowiedzi na propozycye rządów napisał list… nie wysłał go pocztą, lecz przybył osobiście do stolicy Stanów i wrzucił własnoręcznie do skrzynki przy zarządzie policyjnym…

Może też wkrótce da nowy dowód swego istnienia?…

Jeżeli tajemniczy wynalazca pragnął rozgłosu, powinien był by zadowolonym, miliony czytelników, odczytując jego odpowiedź, „nie wierzyły swoim oczom”.

Od pierwszej chwili pismo wydało mi się znajome. Według grafologii zdradzało ono temperament gwałtowny, charakter samowolny.

Łamałem sobie głowę, gdzie już je widziałem. Nagle z piersi mej wyrwał się okrzyk… przypomniałem sobie list, otrzymany przed miesiącem z Morgantonu!…

Dziwnym, znaczącym może, zbiegiem okoliczności, inicyały, zastępujące podpis tamtego listu, mogły być początkowemi literami wyrazów: „Król Przestrzeni!…

Zerwałem się z krzesła, podszedłem do biurka, wyjąłem z niego list, otrzymany w dniu 13-go czerwca i porównałem go z fac-simile. Nie było cienia wątpliwości. Pismo zupełnie jednakie.

Najrozmaitsze domysły kotłowały mi pod czaszką. Jaki mógł być związek między temi dwoma listami?… Czego dowodzi tożsamość pisma?… Czy może być wskazówką dla agentów i doprowadzić ich do pożądanego celu?…

Schowałem list do kieszeni i udałem się pośpiesznie do zarządu policyi.

Pan Ward był w swoim gabinecie. Zapukałem gwałtowniej nieco, niż zwykle.

– Proszę.

Wszedłem. Pan Ward siedział przy biurku, mając przed sobą oryginał listu, którego facsimile1 podały dzienniki.

– Cóż nowego, panie Strock?

Podałem mu list, opatrzony inicyałami. Pan Ward wziął go do ręki, przyjrzał się bacznie i zapytał:

– Skąd ten list?

– Z Morgantonu.

– Otrzymany kiedy?

– 13-go czerwca.

– Dlaczego przynosisz mi go pan tak późno?

– Dotąd sądziłem, że to jakiś żart… mistyfikacya… Dzisiaj zmieniłem zdanie…

Pan Ward zagłębił się w czytanie.

– Nie ulega wątpliwości, że oba listy pisała jedna i ta sama ręka.

– I ja tak sądzę

– Inicyały K. P. odpowiadają podpisowi: „Król Przestrzeni”.

– Tak. Lecz jaki związek zachodzić może między „Grozą”, a Great-Eyry?

– Nie wiem, i nawet nie mogę sobie wyobrazić… chyba…

– Co pan ma na myśli?

– …Chyba, że wynalazca składa na Great-Eyry potrzebny mu materyał…

– To absolutnie niemożliwe! Jakim sposobem mógłby się tam dostać? Takie przypuszczenie nie wytrzymuje krytyki!

maimond_20.jpg (183517 bytes)

– A gdyby przypuścić, że „Groza” ma skrzydła, które pozwalają jej wzlatywać z orłami i sępami wydała mi się tak dziwaczną, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu niedowierzania. Zresztą i pan Ward nie upierał się bynajmniej przy swojem przypuszczeniu. Wziął znowu oba listy i przyglądał się im bacznie przez lupę. Stanowczo pisane były tą samą ręką i nawet tym samym piórem.

– Zatrzymuję ten list – rzekł w końcu do mnie i powtarzam raz jeszcze: bądź każdej chwili gotów do odjazdu… Jestem przekonany, że odegra pan ważną rolę w tej dziwnej sprawie… a raczej w tych dwu sprawach… nie wątpię bowiem, że między niemi istnieje związek… chociaż pojąć nie mogę jaki…

Opuściłem zarząd policyjny pod tym wrażeniem, że lada moment otrzymam wezwanie do odjazdu. Lecz rozkaz nie nadchodził.

Harda i stanowcza odmowa, jaką rząd amerykański otrzymał od kapitana „Grozy”, spotęgowała zaciekawienie publiczności.

I w ministeryum i w Białym Domu2 panowało wzburzenie. Opinia publiczna domagała się zastosowania środków energicznych. Lecz w jaki sposób wziąć się do działania?… Gdzie znaleźć tego fantastycznego Króla Przestrzeni?… A gdyby się go nawet odszukało, czyż to możliwe zawładnąć jego osobą?… Posiada przecież na swe usługi maszynę cudowną?… Z chwilą, gdy tak dumnie odrzucił dolary, należało się uciec do siły… Odtąd więc uważany będzie jako złoczyńca, względem którego wszystkie środki uważane są za legalne. Bezpieczeństwo nietylko Ameryki, lecz i całego świata wymaga, ażeby człowieka tego postawić w niemożności szkodzenia innym.

„Wobec tego, że kapitan „Grozy” odmawia stanowczo wyjawienia swej tajemnicy, nawet za cenę ofiarowanych mu milionów, a wynalazek jego zagraża bezpieczeństwu publicznemu, człowiek ów zostaje wyjętym z pod opieki prawa. Wszelkie środki, mające na celu zniszczenie jego wynalazku i uwięzienie osoby rząd uznaje za legalne.”

Była to więc wojna otwarta i zacięta, wypowiedziana temu, Królowi Przestrzeni, który ośmielił się wyzwać do walki cały naród, i to naród amerykański!

Wyznaczono znaczne nagrody za wykrycie kryjówki tajemniczego wynalazcy i za ujęcie jego osoby.

Zbliżał się koniec lipca. O „bohaterze dnia” żadnych wieści nie było. Dzienniki od czasu do czasu poruszały tę sprawę, lecz podawane wzmianki były bardzo lakoniczne i często zawierały sprzeczności.

Przynęta w formie wysokiej nagrody wprowadzała nieraz w błąd nawet ludzi wiarogodnych.

Pewnego razu ktoś widział samochód, pędzący jak trąba powietrzna… komuś innemu zdawało się, że na powierzchni jednego z jezior ukazał się dziwaczny przyrząd do pływania … lecz wszystkie te zjawiska, oglądane przez pryzmat wysokiej nagrody nie miały podstaw rzeczywistych.

Wreszcie 29-go lipca otrzymałem rozkaz stawienia się do biura niezwłocznie.

We dwadzieścia minut później byłem już w gabinecie szefa.

– Za godzinę bądź pan gotów do odjazdu – rzekł do mnie pan Ward.

– Dokąd?

– Do Toledo… Tam pan otrzymasz wskazówki niezbędne.

– Za godzinę ja i moi agenci będziemy już w drodze.

– Dobrze… tym razem, mam nadzieję, że pan nie zawiedzie mego zaufania.

Poprzednia częśćNastępna cześć

 

1 Dokładna kopia listu. 

2 Rezydencya prezydenta Stanów Zjedn.